28 września 2015

Dziecko na warsztat III #1: W zielonym jej do twarzy!


Z ogromną przyjemnością zaczynamy naszą przygodę z Dzieckiem na warsztat III! Ta wspaniała inicjatywa powstała dwa lata temu i od tamtego jest niewyczerpanym źródłem pomysłów i inspiracji na zabawy z dziećmi. Zabawy tematyczne, edukacyjne, rozwijające i niesamowicie przyjemne zarówno dla dzieci jak i dla rodziców.
Kiedy pierwszy raz zobaczyłam posty z pierwszej edycji projektu na blogu o małej Zosi KLIK, od razu się w nim zakochałam. Tyle możliwości, tak wspaniała rzesza cudownych dziewczyn, które wraz ze swoimi potomkami zdobywają świat, a jakże! Bardzo chciałam wziąć udział w drugiej edycji, ale IGranie powstało za późno, żeby do niej dołączyć. Ale udało się w końcu i jesteśmy w trzeciej edycji, co mnie niepomiernie cieszy!
Seria tematów warsztatowych rozpoczęła się, jak dla nowicjuszki, raczej ciężko, bo od tematu dowolnego, a to dla każdej zielonej gąski będzie trudne. A skoro mowa o byciu w czymś zielonym, doszłam do wniosku, że tak powinnyśmy z Tosią zacząć, podkreślimy jak bardzo jesteśmy nowe w projekcie, zgłębiając tajniki koloru ZIELONEGO!
Tosia jest jeszcze malutka, nie ogarnia wielu rzeczy, za to jest bardzo ciekawska i właśnie wkracza w etap, na którym zaczyna rozróżniać kolory i bez trudu sortuje rzeczy pod tym względem. Ma jednak nadal duże problemy z nazwaniem koloru, często jej się mylą, albo wytraca impet po kolejnej porażce.
Dlatego bardzo fajnym sposobem, na zaznajomienie dziecka z kolorami, jest skupienie się na jednym i omawianie go powoli, zalewając malucha pozytywnymi emocjami z nim związanymi. Można zrobić dzień koloru, w którym nasze ubrania, nasze jedzenie i zabawki będą np. zielone. Albo można sobie dozować przyjemność, tak jak my to zrobiłyśmy, nurzając się w zielonym przez cały miesiąc. Pozostałe kolory zostawiłyśmy na razie w spokoju, pojawiały się sporadycznie w spontanicznej zabawie. Co zatem udało nam się zrobić i od czego zaczęłyśmy?

1. Spacer w zielonym




Najpierw ruszyłyśmy wraz z tatą w las. Ponieważ nie ma nic bardziej zielonego od trawy i liści, szczególnie że mamy właśnie Babie lato i to ostatni czas na oglądanie lasów i łąk w zielonej szacie. Za chwilę wszystko stanie się żółte, czerwone albo brązowe, a zieleń pójdzie w odstawkę (swoją drogą jesień to świetny czas na naukę i zabawę kolorami).
Biegaliśmy więc po zielonym, dotykaliśmy zielonego, sprawdzaliśmy co zielone ma w środku, a nawet zebraliśmy trochę zielonego do późniejszych eksperymentów. Poniżej krótka fotorelacja z naszych wypraw, bo oczywiście nie skończyło się na jednej.







Przy okazji znaleźliśmy też ambonę myśliwską.


I nazbieraliśmy trochę skarbów, na tak zwane potem.


Innym razem natomiast, dorwałyśmy się do orzecha na naszym własnym, przyszłym podwórku i Tosia dowiedziała się, skąd biorą się orzechy, że mają zieloną łupinkę, która je chroni i pozwala urosnąć.







Nie omieszkałyśmy także pomacać kolor zielony, sprawdzić czy liść da się urwać, zmiędlić i podzielić na mniejsze części. Macałyśmy też włochatą trawę i bardzo przyjemny, kocykowy mech, niezapomniane doznanie sensoryczne.




2. Zielony ryż

Do domu wróciłyśmy z naręczem pięknych liści i kieszeniami pełnymi orzechów i żołędzi. Trzeba je było jakoś spożytkować, zatem wymyśliłam sobie, że zrobimy wspólnie zielone, podwórkowe pudełko sensoryczne, bardzo szeleszczące, bijące po oczach odpowiednim kolorem i ciekawe w dotyku.
Zanim jednak przeszłyśmy do tworzenia całości, musiałyśmy się odpowiednio przygotować, w tym zrobić sobie zielony ryż, który urozmaici nasze pudełko wizualnie.
Do zrobienia kolorowego ryżu nie trzeba wiele, wystarczy:





- ryż
- woda
- spirytus
- barwnik spożywczy
- jednorazowa miseczka
- papier toaletowy







Kroplę barwnika (u nas bardzo gęsty w żelu), rozpuszczamy w 1/4 szklanki wody z kieliszkiem spirytusu. My niestety nie znaleźliśmy u siebie spirytusu, zatem barwnik wylądował w wódce. Alkohol jest nam potrzebny w tym przepisie po to, by zabarwiony ryż nie farbował wszystkiego dookoła, a kolor żeby był ładny i trwały. Działa.



Do przerzucania ryżu można zatrudnić swojego prywatnego, małego Kopciuszka i będzie jeszcze z tego nieziemsko zadowolony.





Tak wyglądał nasz ryż po dokładnym przemieszaniu i rozprowadzeniu koloru. Teraz pozostawało tylko odstawić go w ustronne miejsce, żeby wysechł i nieco wywietrzał.


3. Podwórkowe pudełko sensoryczne

Mając bazę dla naszego pudełka, mogłyśmy przystąpić do działania i wtedy okazało się, że będziemy miały towarzystwo. Dołączył do nas brat cioteczny Tosi, dwuletni Dominik, któremu choć z początku był bardzo niepewny i nieśmiały, pudełko ogromnie przypadło do gustu i nie chciał się z nim rozstać (zabrał je do domu, a babcia prawie dostała zawału, kiedy postawił je na dywanie, chyba wiem jakie miała wizje).
W każdym razie najpierw rozstawiłam dzieciakom kilka miseczek i pudło z czystym ryżem na małym podeście. W miseczkach znalazły się różne zebrane przez nas w lesie skarby, takie jak liście suche i liście świeże, orzechy, żołędzie, szyszki oraz pokolorowany dzień wcześniej ryż.
Dzieci przystąpiły zatem do działania, a ja jedynie skakałam wokół nich z aparatem, cykając od czasu do czasu fotki i nie ingerując w zasadzie w to, co robiły.










Pod koniec dzieciaki dostały też pajęczynowe pudełko do zabawy, o którym więcej możecie poczytać TUTAJ.





4. Odcienie zielonego

Reszta zabaw odbyła się już w domu. Zaczęłyśmy od tego, że zielony ma wiele odcieni, czego Tosia nauczyła się częściowo w lesie, patrząc na rozmaite liście, których kolor konsekwentnie nazywałam zielonym, mimo że były jasne i ciemne, czysto zielone i jakby przybrudzone, widoczne z daleka i przytłumione. Wiedzę naszą pogłębiłyśmy przy stoliku, gdzie dałam Tosi do wypróbowania, poza jej prywatnymi kredkami, także swoje, w których odcieni zielonego było znacznie więcej.




5. Zielone światło

Pozostając przy naszym ukochanym podświetlanym stoliku (instrukcję jak go wykonać, znajdziecie TUTAJ), pobawiłyśmy się trochę zielonym światłem. Zrobiłyśmy sobie napromieniowaną imprezę z zielonymi, szklanymi kamykami. Bawiłyśmy się w liczenie do czterech, przekładanie, przesuwanie, układanie wzorów.






6. Domowe pudełko sensoryczne

Wykorzystując przytargane przez Dominika pudełko podwórkowe, skonstruowałyśmy także jego domową odsłonę. Tym razem Tosia, już samodzielnie, miała za zadanie wyszukać w pokoju wszystko to, co jest zielone, i przytargać to do pudełka. Z tak stworzonym pudłem mogła robić co chciała, przesypywać ryż przy pomocy łyżeczki z pudła na talerz, przekładać, wybierać koraliki i szkiełka, układać warzywa przy odpowiednich kartach itp.
Zdjęć zrobiłam mnóstwo, ale stwierdziłam, że nie mam sił ich wszystkich obrabiać, wrzucam zatem małą próbkę tego, co działo się w naszym pokoju.









7. Zielony jeż

Był zielony ryż, musi być i zielony jeż. Zabawa była bardzo prościutka, a poza opatrzeniem się z kolorem zielonym, ćwiczyła dodatkowo małą motorykę. żeby ją przeprowadzić, potrzebujemy druciki kreatywne i durszlak albo grubsze sitko.
Naszej zabawie towarzyszył prezes smoczej komisji, oczywiście zielony.






8. Smakowanie zielonego

Najlepszą i najsmakowitszą część naszej zabawy zostawiłam na koniec, a było nią próbowanie zielonego! Zakupiłyśmy z Tosią całą torbę zielonych warzyw i owoców, które następnie pokroiłam i zaserwowałam małej degustatorce. Poniżej fotorelacja z małym opisem.
Na naszym stole znalazły się zatem: winogrona, gruszka, kiwi, zielona papryka, limonka, ogórek, awokado oraz ogórek kiszony.





Zgadnijcie od czego zaczęła się degustacja... Oczywiście, że od winogrona, widzicie to pragnienie w oczach? Rzuciła się na nie niczym mały, wygłodniały wilczek i pożarła niemalże wszystko na raz. Dzięki naszej małej zabawie dowiedziałam się też, że Tosia na winogrona mówi "makalona", co dało dość zabawny efekt, kiedy na koniec Tosia zapytana co by teraz zjadła odpowiedziała co wyżej, a my z babcią uznałyśmy, że żąda makaronu ;)



Poniżej widać dwa ciekawe obrazki, na jednym nieco skonsternowane dziecko, na drugim dziecko z uporem próbujące oddać coś mamie. Przyjrzyjcie się jednak desce, zauważacie jakąś różnicę?  Taaak, całe awokado wylądowało poza deską i jedynie moja niezwykła siła perswazji sprawiła, że awokado nie wyleciało przez okno i zostało zaakceptowane na najdalszym końcu deski. Co najlepsze, Tosia już jadła awokado w paście jajecznej i planuję zaserwować jej nutellę z awokado, banana i kakaa i jestem pewna, że będzie jej smakować. Ot, awokado jest trudne do jedzenia solo.



Niełaską od samego początku cieszy się także świeży ogórek. Tosia usilnie go próbuje, mając jak podejrzewam, za każdym razem szczerą nadzieję, że świeży okaże się być kiszonym, którego uwielbia.



Świeżego przegryzła kiszonym ogórkiem i zadowolenie wróciło.


 Na koniec najmroczniejsza chwila degustacji, czyli próbowanie limonki. Trochę trzeba było Tosię przekonać, żeby jej spróbowała, sama musiałam zjeść kawałek, co było dość traumatyczne. Jak widać, dziecko moje wykazało podobną reakcję.





"Masz tam jeszcze trochę makalona?"


Na drugi dzień zrobiłyśmy sobie natomiast zielony obiad i zaserwowałam Tosi naleśniki ze szpinakiem. Zapomniałam wtedy zupełnie, że przecież mamy w swoim Przepyszniku przepis na zielone naleśniki (po przepis tutaj KLIK), naprawdę smakowite, ale sam szpinakowy farsz też dał radę i został pożarty w całości.

 

Ufff, ciekawe czy ktoś dobrnął z nami do samego końca? Mam nadzieję, że podobał Wam się nasz zielony warsztat, będący też takim małym pożegnaniem z latem. Spróbujemy też w podobnym klimacie urządzić zabawę z żółtym, czerwonym i niebieskim kolorem, ale już poza projektem.
Wszystkich zainteresowanych zapraszam także gorąco na inne blogi biorące udział w projekcie Dziecko na warsztat III, a jest ich w tym roku naprawdę mnóstwo, inspiracje popłyną więc do Was prawdziwą rwącą rzeką, wystarczy tylko klikać na poszczególne loga!



Koniec psot!  Dziecko na warsztat