9 lutego 2016

Zimowa niecodzienna przygoda


Dzisiaj chciałam Was zachęcić do pewnej zimowej przygody, o której wielu nawet nie pomyśli, a która może okazać się bardzo ciekawa i pouczająca. Z naszego wczorajszego doświadczenia wynika, że mało kto ryzykuje i wybiera się w tę niezwykłą podróż, a szkoda, bo naprawdę warto. O co chodzi? Już tłumaczę...
Otóż wybraliśmy się wczoraj do Zoo. Dzień był przepiękny i słoneczny, choć czasem trochę mocniej wiało, ale w takich momentach zawsze można się schować w pawilonie. Jeśli do tej pory nigdy nie odważyliście się na zimową wyprawę do Zoo, to gorąco zachęcam Was, byście spróbowali, bo naprawdę warto. Tłumy ludzi latem, zdecydowanie nie sprzyjają spokojnemu obcowaniu z przyrodą i zestresowanymi zwierzętami, które najczęściej chowają się gdzieś głęboko w zakamarkach i schowkach. Zimą gro zwierząt jest znacznie spokojniejsza, powiedziałabym nawet, że są całkiem wyluzowane. Z początku tylko pojawienie się człowieka wprawia je w konsternację, ale szybko ciekawość zwycięża i niejednokrotnie podchodzą blisko do szyby czy siatki, żeby się przywitać (część ma też zapewne nadzieję na jakiś smaczny kąsek).
Fantastyczne jest to, że można spokojnie opowiedzieć dziecku o tym, co właśnie oglądamy, nikt się nie przepycha, nie zasłania, nie krzyczy. Zwierzaki z wielką ochotą podchodziły też do Tosi, żeby ją sobie dokładnie obejrzeć, od nas mimo wszystko stroniły i obserwowały na odległość.





Najszczęśliwsze były oczywiście pingwiny, choć te akurat to pingwiny przylądkowe, które pochodzą z południa Afryki, więc zarówno ciepłe jak i zimne dni nie są im straszne.
Na początku naszego spaceru, kiedy jeszcze świeciło bardzo przyjemne i ciepłe słońce, zastaliśmy też geparda, wylegującego się na górce. Na zdjęciu przyjął bardzo dumną i majestatyczną postawę, za to po chwili rozłożył się wygodnie, wystawił brzuch na słońce jak mały kociaczek i do złudzenia przypominał naszego domowego sierściucha.



Świetne były dzikie świnie, które siedziały daleko na końcu wybiegu, a kiedy tylko nas usłyszały, ruszyły całym tabunem w naszym kierunku. Gdyby nie ta siatka, miałabym gęsią skórkę.

 


Najbardziej żal natomiast było mi żyraf, są tak pięknymi stworzeniami, a cały dzień zimą spędzają w zamkniętych, ciasnych i okratowanych boksach.


Surykatki natomiast nie zarzuciły swoich dzikich zwyczajów i mimo, że to całkowicie zbędne, nadal jedna stoi na czatach, kiedy reszta grzebie wytrwale w sianku szukając jedzenia.



Małpki natomiast pokochały Tosię z wzajemnością i odegrały przed nią niesamowite przedstawienie z pogoniami, skokami, zwisaniem na samym ogonie głową w dół. Nawet na zdjęciu widać tę mięte między nimi.


Z jaszczurką natomiast niemalże się pocałowała, ciekawe czy książęta zamieniają się tylko w żaby, czy może w agamy też? Swoją drogą niesamowicie nam się poszczęściło, ponieważ trafiliśmy na moment karmienia drzewołazów (przepiękne płazy, te kolory!). Opiekun wsypywał do terrariów odrobinę żywych muszek i nagle krzaki ożywały, z każdego niemalże kątka wyskakiwały śliczne, malutkie i zabójczo trujące żabki.


Najswobodniejsze natomiast były pawie, które wędrowały po całym Zoo całkowicie swobodnie i można było do nich podejść naprawdę blisko. Żaden nie rozwinął ogona, ale i tak niesamowicie przyjemnie się je obserwowało.

  


Znaleźliśmy też domek dla dzikich kocurków, co całkiem dobrze świadczy o opiekunach zwierząt. Po
artykule na temat łódzkiego Zoo i wielkim rozczarowaniu tym miejscem, postanowiłam dać mu drugą szansę i bacznie ich obserwuję. W ogóle z wszelkimi ogrodami zoologicznymi mam pewien problem i dysonans. Z jednej strony serce mnie boli jak patrzę na te wszystkie pozamykane zwierzęta, a z drugiej strony rwie się, by choć w ten sposób zobaczyć je na żywo. Cały czas mam szczerą nadzieję, że w większości tego typu miejsc pracują ludzie, którzy kochają i szanują zwierzęta, którzy starają się, by zamknięcie było dla dzikich stworzeń jak najmniej bolesne. Każdy więc głos, który wskazuje patologię pracowników i opiekunów, znęcających się nad bezbronnymi zwierzętami, jest niczym sztylet wbity i powolutku przekręcany w trzewiach.
A wy, macie jakieś przemyślenia na temat Zoo i ogrodów safari?


Wpis powstał w ramach projektu Mały Przyrodnik:


Koniec psot!

11 komentarzy:

  1. Nie ma nic wwspanialszego niż pozwolić dziecku być blisko przyrody.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To wielkie "WOW" w oczach, kiedy ogląda żywe, niezwykłe zwierze, to najcenniejszy skarb :)

      Usuń
  2. Napewno gdybyśmy mieli ciut bliżej Zoo to wybrałybyśmy się z odwiedzinami do zwierzątek. Ostatnio byłyśmy w wakacje i choć było bardzo fajnie to upał i tłum ludzi męczył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie latem jest w Zoo najtrudniej, bo to i zwierzęta zmęczone ludźmi i sami ludzie zmęczeni sobą wzajemnie. Zdecydowanie wolę wiosnę albo jesień, ewentualnie właśnie ciepły, zimowy dzień na takie wyprawy :)

      Usuń
  3. Nasz dzień upłynął pod znakiem pawia, a to za sprawą książeczki dźwiękowej, która wczoraj do nas trafiła. Myślałam, że Synek przestraszy się odgłosów, a On upodobał sobie właśnie tego ptaka. I od razu pomyśleliśmy o ZOO. To już dobry moment, bo Synek reaguje na zwierzątka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I wczoraj dotarliśmy. Pawi nie było, za to w parku spotkaliśmy trzy wiewiórki :)

      Usuń
    2. Wiewiórki są równie świetne co paw :3

      Usuń
  4. o tej porze w zoo jeszcze nie byłam..fajny pomysł

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę polecam, niestandardowo ale przynajmniej człowiek na spokojnie pospaceruje i zwierzęta są naprawdę duuuużo mniej zestresowane ;)

      Usuń
  5. Zoo nawet zimą może być piękne :)))

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)