29 lipca 2016

Świeco, bujaj się!


Bardzo lubię wakacyjne piątki z eksperymentami i mimo nadal doskwierającego totalnego niedoczasu, staram się zawsze na ten dzień coś przygotować. Tym razem miałam sporą obsuwę, ale udało się! Złaziliśmy się trochę za odpowiednią świeczką, bo okazuje się, że "teraz Panie, to tylko takie smukłe są popularne". Ale ostatecznie udało się znaleźć wszystko, co potrzeba i w kilka chwil powstał eksperyment hipnotyzujący, od którego doprawdy ciężko się oderwać. Tym razem na tapetę wzięliśmy nie chemię, a fizykę, wielką miłość mojego męża (oczywiście zaraz po mnie i Tosi ;) ).


Do przeprowadzenia doświadczenia, będziecie potrzebować:
  • świeca (bez ozdobników, najzwyklejsza pod słońcem i koniecznie w kształcie walca, nie stożka, bo nie wyjdzie!)
  • długa igła
  • dwie szklanki
  • zapałki
  • serwetki (żeby nie ubabrać wszystkiego dokumentnie)
Świecę musimy z obu końców nieco okroić, tak żeby knot przy każdym dał się zapalić. Następnie dokładnie po środku wbijamy igłę i przebijamy nią świecę na wylot. Całość konstrukcji ustawiamy na szklankach tak, żeby obydwa końce igły opierały się o brzegi szklanek. Jeśli okaże się, że świeca buja się zdecydowanie bardziej w którąś stronę, możemy ten koniec jeszcze nieco przyciąć, tak żeby ciężar wosku z obu stron był taki sam - wtedy świeca zatrzyma się w pozycji poziomej. Generalnie nie musi być jednak idealnie, leciutkie przechylenie w którąś stronę nie zaburzy eksperymentu, także tym się nie stresujcie.
Na koniec zapalamy świecę z obu stron i obserwujemy co się stanie.









Cóż się wydarzyło po zapaleniu obu końców świeczki? Powolutku zaczęła się bujać, raz w jedną, raz w drugą stronę. Z czasem zaś bujanie było coraz mocniejsze i szybsze, aż świeca w zasadzie stawała na sztorc, nigdy jednak nie udało jej się zrobić pełnego obrotu.




To skupienie i fascynacja na buzi dają najwięcej satysfakcji, czyste uderzenie całego morza endorfin u dzielnego nauczyciela.




Bujanie świeczki musiał zobaczyć każdy mieszkaniec domu, babcia, dziadek, Cynamon, nawet pluszowy chomik.



 No, ale jak to działa?


Eksperyment w piękny i efektowny sposób pokazuje zmieniający się środek ciężkości świecy. Kiedy wosku po obu stronach igły jest tyle samo, świeca spokojnie ustawia się poziomo. Gdy jednak zapalamy oba końce i wosk powolutku się topi, jeden z końców okazuje się cięższy (wosk skapuje wolniej, więc pozostaje go na świecy więcej) i wtedy opada na dół. Gdy jednak opadnie na dół, ogień zaczyna topić coraz większą powierzchnię świecy, parafina nagrzewa się mocniej i topnienie przyspiesza, a co za tym idzie, ta połowa świecy robi się lżejsza i wędruje w górę. I tak dalej i tak dalej.



Co ciekawe, nasze obserwacje trwały do samego końca palenia się świecy. Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, dlaczego pod koniec świeca bujała się coraz szybciej i szybciej. Małżonek stwierdził, że to trochę jak u baletnicy, im szerzej rozstawione ma ramiona, tym wolniej się obraca w czasie piruetu, a kiedy uniesie je do góry i w ten sposób "skróci", obrót się przyspiesza. Mniej do obracania, tak w wielkim uproszczeniu :) Więcej na temat fizyki tańca, znajdziecie TUTAJ.
Na sam koniec zaś świeca nagle drastycznie zwolniła i prawie przestała się poruszać - przysłuchajcie się pytaniom w tle, Tosia też poczuła się zaintrygowana i zadała własne pytanie, na które dostała na koniec odpowiedź. A odpowiedź nasza jest taka, że w świecy utworzyły się otwory, coś na kształt łódki, w których zbierał się stopiony wosk i tam zastygał zanim spłynął ze świecy. W ten sposób na koniec ilość wosku na obu końcach zrównała się i świeca przestała się bujać. 


Macie może jakiś inny pomysł, by odpowiedzieć na pytanie dlaczego świeca na koniec bujała się coraz wolniej, aż całkiem się zatrzymała?


Jako zwieńczenie, moje prywatne pytanie, które przyszło mi do głowy po zgaszeniu świecy. Dlaczego po zgaśnięciu płomienia, tak intensywnie z knota wylatuje dym, a wcześniej go w zasadzie nie ma? Odpowiedź jaką dostałam od małżonka: w czasie kiedy świeca jest zapalona, knot spala się w całości, zaś po zgaszeniu jedynie się tli i następuje niepełne spalanie - nie spala się w pełni do dwutlenku węgla. Zamiast niewidocznego dwutlenku węgla, po zgaszeniu świecy wydziela się tlenek węgla i węgiel.
Fascynujące jest także to, że właśnie dzięki temu mechanizmowi, jeśli po zgaszeniu świecy zapalimy zapałkę i włożymy ją w dym (jakieś 5-10 cm nad knotem), po smużce dymu, jak po sznurku, powędruje iskra, która zapali nam knot z powrotem. Ten eksperyment też musimy koniecznie przeprowadzić, a na razie film znaleziony w Internetach:


Post bierze udział w zabawie Wakacyjne PIĄTKI z eksperymentami:

Koniec psot!

13 komentarzy:

  1. Świetne! Kiedyś na pewno z synem wypróbuję, jak znajdę taką prostą, staromodną świeczkę 😊

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wbrew pozorom, naprawdę ciężko je znaleźć ^_^

      Usuń
  2. świetne! przełamałaś balonowy mix w tym tygodniu :) brawo!

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialne! Gdzie Ty wyszukujesz takie perełki...zapisuje na listę - nawet świeczki mam w domu więc na dniach wypróbujemy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Same się znajdują :) Choć ostatnio nie mam kiedy przeprowadzać eksperymenty z potomką, a jeszcze jakiś katar się przyplątał i z taką marudą, to nawet nie ma co próbować :P

      Usuń
  4. super! zapisuję do zrobienia!

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie dziwię się, że wszyscy domownicy zainteresowali się eksperymentem.
    A takie świeczki rzeczywiście coraz trudniej znaleźć. CO roku przed kolędą mam problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Później musieliśmy jeszcze powtórzyć, bo odwiedzili nas moi siostrzeńcy i nie było przeproś ;)

      Usuń
  6. Jaki mądry ten Twój Mąż... Na wszystko profesjonalnie odpowiada ;-) A bardziej serio to nie znałam tego eksperymentu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma wyjścia, za dużo pytań dostaje i musi być na bieżąco :P

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)