6 lipca 2016

Szpinakowa rozpusta + kilka naszych zasad żywienia dziecka


Tak wiem, znowu będzie o jedzeniu. Ale tym razem jeszcze inaczej, bo domowo i na wytrawnie z jednym z naszych ulubionych warzyw w roli głównej. Jednocześnie obiecuję, że w przyszłym tygodniu będzie więcej książek i fajnych propozycji zabawek plus w niedługiej przyszłości szykuję dla Was konkurs z fajną nagrodą. Mam nadzieję, że w ten sposób nieco osłodziłam Wam wizyty na blogu, bo dzisiaj post absolutnie bezcukrowy i obrzydliwie zdrowy.



Jestem fanką szpinaku, uwielbiam go w każdej postaci i mam na niego już kilkanaście sposobów, w tym na surowo do kanapek i sałatek, świeży podduszony i zapieczony z jajkiem w kokilce, zmielony i dodany do rozmaitych koktajli i mrożony, z którego robię sos do makaronu albo indyjski Saag z ryżem basmati. Jeśli reflektujecie, chętnie podzielę się wszystkimi przepisami i rozejrzę się jeszcze za kolejnymi. Bo szpinaku nigdy dość!

Teraz pewnie niektórym ciśnie się na usta pytanie: "No dobra, ale kto to u was je, bo przecież nie potomka...?" Otóż u nas szpinak jedzą i lubią go wszyscy. Tosia potrafi nawet wyjąć z torby liść szpinaku i zjeść go ot tak, bez niczego, podobnie z resztą robi z sałatą i listkami bazylii. Nigdy nie namawialiśmy jej do jedzenia zieleniny (surowego ogórka nadal próbuje i nadal jej nie bardzo smakuje), zachęcaliśmy jedynie żeby spróbowała, a jeśli jej nie posmakuje, ma odłożyć na bok. Nie wiem czy na inne dzieci ten sposób zadziała tak samo dobrze, ale u nas sprawdził się popisowo. W tej chwili Tosia próbuje wszystkiego i wybiera to, co jej smakuje - choć nie zawsze umie to wyartykułować i zdarza się, że stwierdza "pyszne", po czym odsuwa i już więcej się do dania czy składnika nie dotyka. Jestem też fanką zabaw okołojedzniowych - choć oczywiście bez przesady, pół godziny przy talerzu i babranie się bez tknięcia potrawy to jawny sygnał, że dzieć zwyczajnie nie jest głodny. Pozwalam córce, a czasem też sama inicjuję, udawanie słonia z trąbą z fasolki, wciąganie spaghetti na czas, pożeranie zieleniny jak królik czy chrupanie marchewki albo papryki niczym zawodowa niszczarka. Dzięki temu jedzenie jeszcze bardziej kojarzy się z przyjemnością.

Naszą złotą zasadą jest także nie naciskanie, często pytamy "Tosiu, najadłaś się?" albo "Czy brzuszek jest już zadowolony i pełen?", jeśli tak, idziemy umyć ręce i koniec posiłku. Nie istotna w tym momencie jest ilość pożartego jedzenia. Są dni, w których potomka dziubie niczym przysłowiowa ptaszyna, a są dni nieposkromionego żarłoka, kiedy pożera wszystko w ogromnych ilościach. Albo dni, w które jeden posiłek jest nietknięty, a drugi zjedzony do ostatniego okruszka. Pozwalam próbowania różnych smaków, słodkości nie są czymś zakazanym ani niezwykłym, ale staramy się, żeby były jak najzdrowsze. Na blogu dzieliłam się już przepisami na daktylową "nutellę", domowe lody i sorbety. Zawsze staram się też młodej tłumaczyć czym są słodycze i że zawsze po zjedzeniu czegoś słodkiego trzeba umyć porządnie zęby (i najlepiej iść na spacer). Podobnie rzecz ma się z pikantnymi i ewidentnie ostrymi daniami, jeśli jej nie smakują, zawsze może zjeść tylko dodatek na przykład w postaci ryżu czy warzyw. Nie zabraniam jej też eksperymentowania, jeśli ma chęć zjeść dżem truskawkowy z pomidorem albo owsiankę z szynką, proszę bardzo, sama zdecyduje czy jej takie połączenie smakuje.

Kolejną według mnie ważną zasadą jest nie przywiązywanie się do nazw. To znaczy każdy posiłek, nawet podwieczorek, może być wytrawny. A żeby zmniejszyć chęć, głównie u mnie, na zjedzenie czegoś słodkiego, staram się zawsze jeden posiłek w ciągu dnia przygotować na słodko. Najczęściej jest to śniadanie albo drugie śniadanie, rzadziej obiad czy kolacja. Mówiąc na słodko mam na myśli przede wszystkim z owocami, gorzką czekoladą i miodem, ale zdarza się też, że jemy ciasto słodzone cukrem, przy czym raczej domowe, z ilością dosładzacza zmniejszoną o połowę w stosunku do przepisu.

Podstawą jest także regularność i nie podjadanie. Czasem słyszę ogromne zdziwienie na przykaz jedzenia 4-5 posiłków dziennie i głosy, że to za dużo. Ale gdyby tak policzyć każdą garść orzechów czy owoc zjedzone w ciągu dnia, okaże się, że spora część ludzi je nawet 8 posiłków, kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. U nas najczęściej jemy 4 posiłki: śniadanie, II śniadanie, obiad i kolację, w odstępach mniej więcej 3 godzin, ale zdarza się czasem jeszcze piąty, podwieczorek jeśli wstajemy bardzo wcześnie. Pomiędzy posiłkami nie jemy nic, ale jeśli bardzo ciśnie głód, pożeramy bakalie.

Ostatnią naszą zasadą jest picie płynów. Woda jest zawsze dla wszystkich dostępna, dla Tosi przede wszystkim w bidonie, który może ze sobą zabrać wszędzie. Do tego latem pijamy sporo napojów roślinnych (uwaga na składy, często jest w nich cukier!), a zimą jogurt naturalny i maślankę. Czasem przygotowuję też lemoniadę z soku z cytryny, wody i miodu albo kompoty z owoców sezonowych. My pijemy jeszcze delikatną kawę i zimą herbatę. Bardzo rzadko mamy w domu kupne soki owocowe i warzywne, nie posiadamy też żadnego wyciskacza, według mnie lepiej zjeść świeży owoc, niż go wyciskać, tracąc przy tym sporo błonnika z miąższu.

Rozpisałam się, a Wy tu pewnie weszliście po sam przepis... No nic, mam nadzieję, że może komuś ten wpis jednak pomoże, a teraz serce programu:


 Sałatka ze szpinakiem i fetą
  • 400g liści świeżego szpinaku typu baby
  • 100g fety
  • 20 suszonych pomidorów
  • 100g ziaren słonecznika
Liście szpinaku, jeśli jest myty, od razu wrzucamy do miski. Słonecznik prażymy na suchej patelni aż leciuteńko się zezłoci i dorzucamy do szpinaku. Fetę kroimy w kostkę, a pomidory w paski. Wszystko razem dobrze mieszamy i podajemy z pieczywem, najlepiej żytnim albo z ziaren. Sałatka dobrze komponuje się też z pieczonymi rybami.







 Jak myślisz, uwierzyli?


Koniec psot!

4 komentarze:

  1. ja tam wierzę - zdrowo nie musi znaczyć niesmacznie, a wodę piją wszak (choć niektórzy znajomi mają na ten temat własne zdanie) nie tylko zwierzęta!
    szpinak u nas też jest bardzo doceniany - makaron z tuńczykiem i szpinakiem to danie, które J. od małego zajada najszybciej ze wszystkich obiadów, ciasto ze szpinakiem "ubarwiło" niejedną imprezę, a ostatnio rozdrobnione liście babcia dodała nawet do lodów z truskawkami i kefirem :)
    sałatki jednak nie wypróbuję, bo J. bojkotuje suszone pomidory...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Leśny mech, o tak, to zdecydowanie przepyszne i bardzo efektowne ciasto :)
      Moja Tosia ma w takim razie kompletnie innego smaka, bo pomidory wcina w każdej postaci, a suszone ratowały nas zimą :) Obawiam się, że bez nich sałatka straci swój urok, więc może rzeczywiście wypróbujcie ją kiedyś tylko dla siebie, albo jak potomkowi zmienią się smaki, co też się często zdarza.

      Usuń
  2. Mniam, mniam... dla mnie, pyszna!

    OdpowiedzUsuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)