10 listopada 2016

Grajmy!: Pupile podziemi


Dziś mam dla Was coś specjalnego. Grę, która na opisanie czekała naprawdę długo, głównie dlatego, że choć ją uwielbiam czystą, nieskrępowaną miłością, to jednak jest dość skomplikowana w opisie, a do tego ma dość słaby dziecięcy potencjał. To jedna z tych podstępnych planszówek, które wyglądają niewinnie, ale w czasie gry wyciskają z graczy ostatnie poty. Trzeba się naprawdę nieźle nagłowić, żeby dobrnąć do końca bez żadnych macek, goblinów w szpitalu czy nie utonąć w całej masie pupilowych kup. Tak tak, gra jest pełna humoru i wdzięku, z ciekawą koncepcją i niesamowicie cudowną otoczką, czyli z tzw. fluffem na wysokim poziomie. Można się uśmiać, spocić, zachwycić, sfrustrować, zakochać i spłakać w czasie jednej rozgrywki. Zdecydowanie zapraszam i polecam!


Pisząc najprościej, Pupile podziemi to gra o goblinach, którym znudziła się służba władcom podziemi i mrocznym panom. Któregoś dnia, poobijane, wymęczone i mające dość wszystkiego, stwierdziły, że praca dla Mrocznych Władców to bzdura i one zakładają własny interes! Tak, otworzą sklep zoologiczny! Sklep, który wyhoduje całą zgraję potworzastych potworów, gotowych by usługiwać najczarniejszym nawet planom. Pech chciał, że trzy inne rodziny goblinów wpadły na dokładnie ten sam pomysł. I tak zaczyna się nasza niezwykła przygoda w świecie klatek z ostrokołem i emanujących magią stworzeń. Dodam, że gra jest produkcji czeskiej, więc sami sobie dopowiedzcie w jakim klimacie może być utrzymana, trzymajcie portki, jedziemy!


Po otwarciu pudełka, znajdziecie w środku całą masę dobra, taką masę, od jakiej może zakręcić się w głowie. To jest planszówka, która nie szczędzi drobnych elementów, jest ich mnóstwo, od maleńkich figurek goblinów zaczynając, a na żetonach macek kończąc. I wszystko jest niewymownie wprost potrzebne, żeby grać, każdy element, musi znaleźć swoje miejsce na planszy albo wokół niej, choć są takie, po które będziemy sięgać co chwilę, a są także te, po które miejmy nadzieję, nie sięgniemy wcale.






Zacznijmy od planszy, ponieważ spędzimy z nią dużo czasu, a jest dość nietypowa i dużo się na niej dzieje. Przede wszystkim jest podzielona na dwie dwustronne części. Pierwsza część to rozpiska z rundami, konkursami oraz sprzedawcami, którzy w danej rundzie zapuszczają się do naszego zaułka. To taka trochę ściągawka, która pozwoli nam zaplanować strategię (powiało powagą, prawda?), cała z resztą gra oparta jest o cudowne założenie, że plansza powinna sama mówić co będzie się działo w grze, kiedy i jak dokładnie, wszystko mamy podane na talerzu. I tak druga część planszy także zawiera podpowiedzi, głównie na stronie dla 2-3 graczy, gdzie znajdują się pola "przeszkadzaczy", czyli pionków, które z każdą rundą przesuwają się o jedno pole, dzięki czemu przy mniejszej liczbie graczy nadal mamy spore wyzwanie, by dobrze rozplanować zakupy i ze wszystkim zdążyć.

Po stronie dla 4 graczy strzałek i dodatkowych pól nie ma, gdyż nie są potrzebne, gracze skutecznie będą sami sobie nawzajem przeszkadzać, niepotrzebne są dodatkowe wyboje. Jak więc widzicie, Pupile to coś w stylu zabawy w krzesła, gdzie mamy pewną ilość graczy i o jedno krzesło mniej, kiedy muzyka cichnie, wszyscy rzucają się, żeby usiąść, ale jedna osoba zostanie bez miejsca. Tutaj jest bardzo podobnie, tyle że znacznie więcej możliwości i zawsze można się jakoś ratować.






Do planszy dołączone jest całe naręcze żetonów, które symbolizują wszystko to, czego mały, rosnący zwierzaczek może potrzebować. Jest zatem jedzenie w formie czerwonych kosteczek (mięso) i zielonych (warzywa), są żółte monetki, brązowe kostki symbolizujące kupę, żetony macek, które wyrosną naszemu pupilowi, jeśli jego klatka nie będzie miała odpowiedniej ochrony przeciwmagicznej. Są też szare żetony smutku, które dostajemy jeśli nasz pupili będzie miał jakąś niezaspokojoną potrzebę. Są artefakty, które bardzo pomagają w czasie rozgrywki (poniżej pokażę Wam moje ulubione na zdjęciach), są klatki i ulepszenia do nich. No i wreszcie są jajka, z których wykluwają się nasi milusińscy. Jajka bardzo sprytnie skonstruowane, tak że w czasie rozgrywki zwierzaki dorastają, a to wiąże się z większymi potrzebami, które musimy zaspokoić (znamy to skądś...).

Żetony jedzenia czerwone mięsko i zielenina, której nie trzeba przedstawiać


Pod ręką Tosi widać też złote monetki, którymi będziemy płacić za zwierzaki



Jajka ze zwierzakami

Moje ulubione zwierzaki: (od góry) Plusznik, czyli milutki pajączek, Mały Przedwieczny, Wężokicia (ssssmrau), Jascur i Różyczka (nosorożec-emo <3)

Wszystkie elementy gry rozłożone


Obok planszy, która stanowi coś w stylu targu, na którym gobliny kupują niezbędne sprzęty i rzeczy do swoich sklepów, mamy jeszcze rzeczone sklepy i ich zaplecza. Sklepy to trochę szumnie powiedziane może, bo wyglądają bardziej jak goblińskie nory, zaadaptowane do przetrzymywania w nich niebezpiecznych, magicznych stworzeń. Ale ciii, grunt, że działa. Nora ma kilka komórek, z których jedna stanowi mieszkanie goblinów, gdzie trzymamy figurki, inna to spiżarnia, osobna na warzywa i osobna na mięsko (mięsko psuje się szybciej!). Ostatnia komora zaś to skarbiec, gdzie możemy ukryć złoto i zdobyte artefakty. Na górze naszej karty nory mamy wyjścia z niej oraz genialną ściągę, o której za chwilę napiszę trochę więcej. Obok norki jest jeszcze karta klatek, gdzie mamy jedną wbudowaną bazowo (z kupą oczywiście) i miejsce na cztery nowe, plus miejsce na ulepszenia, gdyby to co oferuje klatka, okazało się niewystarczające na naszego zwierzaka.


Na początku nie mamy też całej goblińskiej rodziny do dyspozycji, dopiero w trakcie gry będziemy mogli ich zawezwać (stoją sobie na części planszy z rozpiską rund i grzecznie czekają na wezwanie) - poprzez urząd emigracyjny!




Wiele gier ma dla każdego gracza kartę z podpowiedziami jak wygląda runda i co po kolei się będzie działo. Pupile jednak są pod tym względem wyjątkowe, ponieważ ściągawka nie jest dodatkową kartą, ale jest wbudowana w planszę! Do tego jest śliczna i kolorowa, oraz co najbardziej niezwykłe, obrazkowa. Po zaznajomieniu się z instrukcją, ta ściągawka ratuje życie, bo w czasie rundy dzieje się naprawdę dużo i dopiero po rozegraniu rundy próbnej mamy jako tako możliwość zorientowania się o co tu tak naprawdę chodzi. Wprawny gracz będzie ściągawkę traktował jak szybkie i przyjemne przypomnienie, żeby niczego nie pominąć.

Dodatkowo na środku ściągawki znajduje się podpowiedź odnośnie kart, o których też za chwilę. Podpowiedź pokazuje z jak dużym prawdopodobieństwem przy danym kolorze karty pojawi nam się jakaś potrzeba, bardzo pomocna rzecz.

Ściągawka z kolejnością ruchów w czasie rundy


Nieco wyżej wspominałam o konkursach i kupujących, którzy zapuszczają się do goblińskiej dzielnicy. Poniżej możecie obejrzeć kilka przykładów jak te karty wyglądają (losuje się je przed grą i rozkłada zasłonięte na planszy z rundami). Na kartach kupujących znajdują się Władcy Podziemi, którym zamarzyło się mieć swojego własnego Przedwiecznego czy inną paskudę, która będzie gryzła gości po kostkach. Kupujący mają przeróżne wizje odnośnie swoich ulubionych zwierzaków, niektórzy lubią na przykład, żeby zwierzak było mocno schorowany i żarłoczny, jeszcze inni chcieliby, żeby jadł, kupkał i był agresywny jak pitbull, a jeszcze inni wolą zwierzaka, który będzie kochał zabawę i dobre żarcie. Żaden natomiast nie przepada za smutnymi zwierzakami!

Konkursy natomiast to taka dodatkowa rzecz pomagająca zdobywać punkty w grze. Odnoszą się jedynie do tej jednej konkretnej rundy, a zasady są dokładnie wyłuszczone na poszczególnych kartach. One również są losowane przed grą i odsłaniane w miarę upływu gry.

Kupujący

Konkursy

Sama rozgrywka polega na tym, że w tajemnicy przed innymi graczami, ustawiamy nasze gobliny przy wyjściach z nory. Możemy ustawić je w dowolny sposób, przy czym im więcej pionków, tym wcześniej będą mogły wyjść z jaskini (gracz który przy którymś z wyjść ma najwięcej pionków ze wszystkich, może wypuścić tę grupę jako pierwszy, kolejne grupy są wypuszczane zgodnie z wielkością oraz z kolejnością graczy). Jest jednak haczyk, a w zasadzie nawet dwa, po pierwsze goblinów na początku jest dość mało (reszta jest za granicą i trzeba ich ściągnąć przez urząd emigracyjny) i trochę trudno z tak małym stadem załatwić wszystko co by się chciało, szczególnie że na planszy jest ograniczona ilość pól. Do tego po drugie, jeśli chcemy kupić zwierzaka, nasze gobliny muszą mieć przy sobie złoto (złoto to pionek, dwa gobliny i złoto to trzy pionki), choćby ten jeden symboliczny pieniążek. Jeśli zaś gobliny chcą kupić klatkę, muszą być co najmniej we dwójkę, inaczej nie dadzą rady jej przytachać. Do innych pól mogą chodzić nawet pojedyncze gobliny i to bez pieniędzy jeszcze.


Po zwierzaka tylko z forsą!



Żeby zabrać klatkę, jeden goblin to za mało

Rozłożone żetony pożywienia

Urząd emigracyjny, szpital oraz platforma, z której można drożej sprzedać zwierzaka


Jeśli nie kupimy zwierzaka z górnego rzędu, po minięciu rundy on znika, a na targu pojawia się dodatkowy spłachetek mięsa - te fakty nie są ze sobą w żaden sposób powiązane!

Artefakty, w tym mój ulubiony Pracownik Miesiąca, robi za dwóch, ale to nie znaczy, że dostanie podwójną pensję (Pupile uczą i bawią o życiu)

Klatki są świetnie skonstruowane, trzeba naprawdę dobrze kombinować, żeby wszystko ze sobą zgrać

Klatki

Ulepszenia do klatek

Pracownik Miesiąca <3

Artefakty

Lodówka, czyli miejsce, gdzie trzymamy zamrożone jedzenie, którym można nakarmić zarówno mięso jak i roślinożercę. Mrożone jedzenie jest niezidentyfikowane...

Macki

Smuteczki

Kupa

Karty



Powyżej pokazałam jak wyglądają w Pupilach karty. Występują w pięciu kolorach, z czego błękitne są dodatkowymi eliksirami, które niwelują każdą potrzebę (możemy ich użyć, jeśli którejś z potrzeb zwierzaka nie będziemy mogli zaspokoić) i trzeba je zdobyć w odpowiednim miejscu na planszy. Z pozostałych kart na początku gry dobieramy po jednej, żeby mieć coś na wymianę, taka mała pomoc. Karty są nam potrzebne przy fazie zaspokajania potrzeba naszych zwierzaków. No bo jak już się obkupimy, mamy klatkę, jedzenie, zwierzaka i wrócimy z tym wszystkim do domu, to trzeba się nowym nabytkiem odpowiednio zająć. Każdy ze zwierzaków ma na dole rozpiskę z potrzebami (kolorami kart), które trzeba zaspokoić. Na początku jest ich mało, ale gdy zwierzak dorasta, ich liczba rośnie, a co za tym idzie, także ilość kart, które musimy dobrać i zaspokoić. Zaspokajanie potrzeba poza wrzodem na tyłku, dają także możliwość zdobywania punktów, więc to w zasadzie najważniejszy element gry. Zaspokojona potrzeba, która jest ceniona w konkursie bądź u kupującego, to kolejny zdobyty punkt (bądź więcej jeśli sprzedajemy z podestu).





Niestety, jedzenie w tej grze się psuje :(





Budujemy potęgę naszego sklepu ze zwierzakami, opiekujemy się pupilami, bawimy się z nimi, tworzymy dla nich bezpieczne klatki, sprzątamy po nich kupy i karmimy je, by potem sprzedać z dużym zyskiem. Czyli macie przed sobą grę bardzo ekonomiczną, w stylu dość popularnej Agricoli, którą też całkiem lubię, choć Pupile według mnie biją ją na głowę. Grę w której każdy gra na własny rachunek i nawet jeśli nie chce, to będzie przeszkadzał innym, bo niestety, ale na rynku mamy ograniczoną ilość towaru. Świetnie zbalansowane, bardzo dobrze opisane i zfluffowane (koniecznie przeczytajcie historyjki poszczególnych pupili, ja przy pierwszym czytaniu opluwałam się nagminnie herbatą). Gramy przeciwko planszy, ale każdy na własny rachunek. Niby sobie przeszkadzamy, ale nikt nie ma o to w zasadzie pretensji, bo rzadko ruchy przeciwników są złośliwe, częściej po prostu potrzebujemy tych samych rzeczy i rządzi zasada kto pierwszy (kto ma więcej pionków przy wyjściu), ten lepszy.

Paradoksem jest, że jeszcze nigdy nie wygrałam w tę grę, a ją wprost ubóstwiam i marzę o tej chwili, kiedy w końcu uda mi się wyhodować zwierzaki idealne, dzięki którym wszystkich prześcignę. Cóż, może kiedyś. A na razie wygrywa w nią głównie mój małżonek, który nawet jak się nie stara, jest zmęczony, słabo mu się myśli, to jakimś dziwnym sposobem hoduje zwierzaki tak, że sprzedaje je w ilościach hurtowych i w jednej rundzie przeskakuje o trzydzieści pól punktowych. Za każdym razem go pytam jak on to robi i tylko wzrusza ramionami, kiedyś go za to trzasnę, przysięgam.

Patrząc na zdjęcia, przyznacie mi chyba rację, że gra jest zilustrowana prześlicznie, bardzo szczegółowo i z humorem. A kryje w sobie taki pazur i zadzior trudności, której człowiek przy pierwszej rozgrywce zupełnie się nie spodziewa. Niemniej warto, warto dla samego ćwiczenia się w analizowaniu i strategii. Gra jest dla każdego, kto lubi wyzwania i szuka powiewu świeżości w planszówkowym świecie. Granica wiekowa jest ustawiona dość wysoko, głównie ze względu na stopień skomplikowania zasad, ale w pełni się z nią zgadzam. Jak ze wszystkimi grami jednak, wymyśliłam też sposób na granie z Tosią także przy tej planszówce.


Przede wszystkim do zabawy używałyśmy kart, ale figurek również można, na przykład do sortowania, czyli bawimy się w Kopciuszka oddzielającego warzywa od mięsa, złota i kup (niewątpliwie urokliwe zadanie). Możemy też przenosić nasze żetony przy pomocy szczypiec, układać z nich szeregi i ciągi, które dziecko musi kontynuować. Możemy je liczyć, dodawać i odejmować. Możliwości jest sporo, także apeluję, byście czasem rodzicie wyciągnęli pudełka z planszówkami i zamiast kupować kolejną zabawkę, użyli do zabawy elementów z gry. Dla dziecka to świetna zabawa, a jeśli będziemy go pilnować, to na pewno nic nie zginie (no, chyba że macie małego żarłacza, który wszystko pcha do paszczy, wtedy nie polecam).
Z gier karcianych natomiast, polecam:
  • sortowanie według obrazka - pomieszane karty losujemy i układamy zgodnie z obrazkiem, który na nich występuje;
  •  sortowanie według koloru - pomieszane karty sortujemy kolorami, po poprzedniej wersji Tosi było się ciężko przestawić na nową zasadę, także warto to ćwiczyć;
  • zaspokajanie potrzeb - także dzieci mogą bawić się zgodnie z zasadami, wystarczy że damy im zwierzaka z odsłoniętymi np. czterema kartami, które dziecko musi odpowiednio dobrać. To fajny wstęp i przygotowanie do późniejszej gry na poważnie;
  • historyjki - kart i obrazków jest na tyle dużo, że możemy pokusić się o wylosowanie kilku, ułożenie ich w szeregu i próbę ułożenia do nich historyjki;
  • pantomima - losujemy kartę i pokazujemy co na niej jest, druga osoba próbuje zgadnąć (czy zabawa, czy jedzenie, czy kupa).

















Post bierze udział w projekcie Grajmy!

Koniec psot!

5 komentarzy:

  1. plansza zaiste istne cudo - wszystkomówiąca i w dodatku pięknie "przestrzenna"! a gobliny milusie :)

    na razie tyle wrażeń, postaram się ogarnąć temat - "zapoluję" na grę w jakiejś wypożyczalni, albo na konwencie, a także postaram się przeczytać uważnie całą Twoją opinię w bardziej sprzyjających warunkach (jest trzecia w nocy...) i wtedy szerzej się wypowiem,
    ale już czuję, że jest duża szansa, że też Pupili polubię ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. P.S. zdecydowanie popieram używanie elementów planszówek do organizowania czasu dzieciom, a w tym przypadku doskonale rozumiem zaangażowanie Tosi - zabawa mięsem i kupami, to jest to!
      :D

      Usuń
    2. Pupile są według mnie jedną z najlepszych gier ever, zakochana jestem i mam nadzieję, że kiedyś wreszcie uda mi się w nią wygrać! :D

      Usuń
  2. Zaintrygowałaś mnie choc ta ilośc elementów.....aaaa, nie daj Boże coś się zgubi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeszcze nam się nic nie zgubiło, a gramy od 6 lat! Polecam woreczki strunowe ;)

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)