Co jakiś czas zamieszczam na blogu posty, które w zasadzie nie podejmują żadnego tematu, posty w których nie ma żadnej recenzji książkowej, instruktarzu jak stworzyć super zabawkę czy też recenzji zabawki kupionej. Posty traktujące o naszej codzienności, o drobnych przyjemnościach i nauce mimochodem, o nauce poprzez poznawanie świata. Lubię te posty, mimo że do Waszego życia pewnie niczego specjalnego nie wniosą. Staram się w większości przypadków pokazywać Wam te z naszych pomysłów (bo nie pokazuję wszystkich, niespodzianka ^_^ ), które mogą się spodobać, zaciekawić i pobudzić do własnej kreatywności. Czyli robić to, co każdy szanujący się bloger powinien, odpowiadać na potrzeby czytelników. Tu jednak robię wyjątek, mówię o nas i o naszych pozytywnych emocjach. Choć posty takie niczego nie uczą, niczego niezwykle błyskotliwego nie pokazują, są częścią naszej rodziny.
Dzisiaj właśnie mam dla Was taki post, niby o niczym, a dla nas bardzo cenny. Myślę też, że Tosia w przyszłości z przyjemnością go przeczyta i obejrzy zdjęcia. Chciałam Wam pokazać kawałek naszych podwórkowych, niedzielnych zabaw, bo choć nasze podwórko pozostawia wiele do życzenia, to jednak można w nim znaleźć sporo fantastycznych zajęć idealnych dla małej Tosi. Tym razem wybrałam dla nas przede wszystkim mazanie kredą po betonie. Betonu u nas pod dostatkiem, w zacisznym kącie zabrałyśmy się więc do pracy. Niestety ostatecznie okazało się, że kreda sprawia więcej radości "starej matce" niż łobuzującej Tosi. Pomazała chwilę, wymieniła kolory, trochę mi pomogła w pracy nad polską flagą i małym powstańcem (postanowiłam nadać naszej zabawie mały akcent patriotyczny, ze względu na 71 rocznicę Powstania Warszawskiego i choć mała jeszcze nie rozumie co to takiego, wie już jak wygląda polska flaga!) i uciekła do objadania krzaczka poziomek... Mama w tym czasie bawiła się w rysowanie kredowego bałwana, tak dla ochłody.
Poziomki to jej wielka miłość i jak się już wreszcie przeprowadzimy na swoje, musimy założyć mały ogródeczek, w którym poziomki zajmą poczesne miejsce. Tata musi też każdą poziomkę dokładnie umyć, zanim panienka zdecyduje się ją pożreć.
Obowiązkowym punktem programu jest także grzebanie w worku ze spinaczami do bielizny oraz zbieranie i mycie kamyczków. Tosia lubi pomagać babci w utrzymaniu porządku w ogródku.
Podziwiałyśmy też małe dzieła sztuki stworzone przez naturę, choć ogródek mamy malutki, to rosną w nim naprawdę piękne kwiaty.
Pośród kępek trawy znalazłyśmy też bardzo ciekawego robaczka. Jak udało mi się dowiedzieć z Internetu, robaczek ten to Miodwa łąkowa, pięknie się nazywa, prawda? Obserwowanie jej było czystą przyjemnością i niezłą zabawą, ponieważ przydybałyśmy je akurat w trakcie wykopywania norek.
Miodwa łąkowa należy do rodziny Grzebaczowatych, których przedstawiciele budują gniazda w suchym podłożu, kopią długie nawet na 40cm norki z wieloma odgałęzieniami, na końcu których mieszczą się jamy z larwami. Dorosłe osobniki żywią się nektarem kwiatów, takie to romantyczne, ah! A larwy innymi owadami... Rodzice muszą upolować jakąś muchę, sparaliżować ją i zaciągnąć do norki (widziałam na własne oczy jak miodwa podniosła kamyk i przeniosła go kawałek dalej, więc są niesamowicie silne). W gnieździe sparaliżowany owad żyje jeszcze jakiś czas, a larwy po trochu go zjadają... To już jest nieco mniej romantyczne i w sumie dobrze, że wszystko odbywa się pod ziemią i jedyne, co mogłyśmy zaobserwować, to kopanie. A kopanie w wykonaniu owada wygląda świetnie, trochę jakby kopał pies. Piasek miodwa zagarniała przednimi odnóżami i wyrzucała do tyłu. Zawsze zaczynała kawałek od jamy i systematycznie zbliżała się do otworu, jak już była tuż przy nim, komicznie się wycofywała i kopała od nowa. Tosia była nimi zachwycona, szczególnie jak zaczynały latać, ich skrzydła są tak mocne i tak szybko się ruszają, że wymiatają piasek pod sobą, jak mały helikopter. Polecam takie doświadczenie, a jeśli nie uda Wam się znaleźć w okolicy miodwy (choć jest dość pospolita), to proponuję obejrzenie nagranych przez nas filmów. A jeśli chcecie dowiedzieć się o niej więcej, ciekawy artykuł znajdziecie TUTAJ.
A na koniec, po tych wszystkich ekscytujących zabawach, przyszedł czas na chwilę odpoczynku przy babcinej krzyżówce. Dobrze, że babcia nie miała nic przeciwko zamazaniu długopisem rozwiązanych stron. Pożarliśmy też po wielkim kawałku szarlotki, na którą przepis znajdziecie na moim drugim blogu Przepyszniku KLIK.
Taką to mieliśmy wesołą i podwórkową niedzielę, zdecydowanie lubimy spędzać czas w ten sposób!
Post bierze udział w projekcie Mały Przyrodnik. Zadaniem specjalnym na lipiec i sierpień jest poznanie przyrody wszystkimi zmysłami. U nas tym razem była prawdziwa uczta, oglądaliśmy bowiem śliczne kwiatki i ciekawego owada, słuchaliśmy jak bzyczy i czuliśmy na rękach podmuch jego skrzydełek. Smakowaliśmy też z lubością szarlotki z pierwszych w tym roku papierówek, absolutna pychota! A jak pachniała ;) Obskoczyliśmy więc wszystkie pięć zmysłów w jedno popołudnie, udany to był dzień!
Poziomki to jej wielka miłość i jak się już wreszcie przeprowadzimy na swoje, musimy założyć mały ogródeczek, w którym poziomki zajmą poczesne miejsce. Tata musi też każdą poziomkę dokładnie umyć, zanim panienka zdecyduje się ją pożreć.
Obowiązkowym punktem programu jest także grzebanie w worku ze spinaczami do bielizny oraz zbieranie i mycie kamyczków. Tosia lubi pomagać babci w utrzymaniu porządku w ogródku.
Podziwiałyśmy też małe dzieła sztuki stworzone przez naturę, choć ogródek mamy malutki, to rosną w nim naprawdę piękne kwiaty.
Pośród kępek trawy znalazłyśmy też bardzo ciekawego robaczka. Jak udało mi się dowiedzieć z Internetu, robaczek ten to Miodwa łąkowa, pięknie się nazywa, prawda? Obserwowanie jej było czystą przyjemnością i niezłą zabawą, ponieważ przydybałyśmy je akurat w trakcie wykopywania norek.
Miodwa łąkowa należy do rodziny Grzebaczowatych, których przedstawiciele budują gniazda w suchym podłożu, kopią długie nawet na 40cm norki z wieloma odgałęzieniami, na końcu których mieszczą się jamy z larwami. Dorosłe osobniki żywią się nektarem kwiatów, takie to romantyczne, ah! A larwy innymi owadami... Rodzice muszą upolować jakąś muchę, sparaliżować ją i zaciągnąć do norki (widziałam na własne oczy jak miodwa podniosła kamyk i przeniosła go kawałek dalej, więc są niesamowicie silne). W gnieździe sparaliżowany owad żyje jeszcze jakiś czas, a larwy po trochu go zjadają... To już jest nieco mniej romantyczne i w sumie dobrze, że wszystko odbywa się pod ziemią i jedyne, co mogłyśmy zaobserwować, to kopanie. A kopanie w wykonaniu owada wygląda świetnie, trochę jakby kopał pies. Piasek miodwa zagarniała przednimi odnóżami i wyrzucała do tyłu. Zawsze zaczynała kawałek od jamy i systematycznie zbliżała się do otworu, jak już była tuż przy nim, komicznie się wycofywała i kopała od nowa. Tosia była nimi zachwycona, szczególnie jak zaczynały latać, ich skrzydła są tak mocne i tak szybko się ruszają, że wymiatają piasek pod sobą, jak mały helikopter. Polecam takie doświadczenie, a jeśli nie uda Wam się znaleźć w okolicy miodwy (choć jest dość pospolita), to proponuję obejrzenie nagranych przez nas filmów. A jeśli chcecie dowiedzieć się o niej więcej, ciekawy artykuł znajdziecie TUTAJ.
A na koniec, po tych wszystkich ekscytujących zabawach, przyszedł czas na chwilę odpoczynku przy babcinej krzyżówce. Dobrze, że babcia nie miała nic przeciwko zamazaniu długopisem rozwiązanych stron. Pożarliśmy też po wielkim kawałku szarlotki, na którą przepis znajdziecie na moim drugim blogu Przepyszniku KLIK.
Taką to mieliśmy wesołą i podwórkową niedzielę, zdecydowanie lubimy spędzać czas w ten sposób!
Post bierze udział w projekcie Mały Przyrodnik. Zadaniem specjalnym na lipiec i sierpień jest poznanie przyrody wszystkimi zmysłami. U nas tym razem była prawdziwa uczta, oglądaliśmy bowiem śliczne kwiatki i ciekawego owada, słuchaliśmy jak bzyczy i czuliśmy na rękach podmuch jego skrzydełek. Smakowaliśmy też z lubością szarlotki z pierwszych w tym roku papierówek, absolutna pychota! A jak pachniała ;) Obskoczyliśmy więc wszystkie pięć zmysłów w jedno popołudnie, udany to był dzień!
Da się wyczuć rodzinne ciepło bijące od Was :)
OdpowiedzUsuńTo bardzo miłe, dziękujemy :D Czasem bywa ciężko przy czterech dorosłych i dziecku pod jednym dachem, a i często odwiedzają nas kuzyni Tosi... Przy trójce maluchów dom zamienia się w pobojowisko, a nasze nerwy są wystawione na wielką próbę, tak jak na przykład dzisiaj :P Ale żyć bez siebie byśmy nie umieli już :3
UsuńBardzo lubię takie posty! :) I powstaniec wymiata! :)
OdpowiedzUsuńU nas betonu nie ma niestety, ale jak byłyśmy u babci, to był beton i też była kreda. Tyle tylko, że kredę trzeba było bardzo mocno przyciskać, żeby coś było widać i Różę to oczywiście irytowało i też olewała sprawę. :) Widzę, że Wy macie jakąś taką gigantyczną, to taka specjalna do betonu? Jest jakaś różnica?
Gigantyczna kreda z Tesco :D Była w promocji, a czaiłam się na nią od jakiegoś czasu, więc zgarnęliśmy, żeby sprawdzić jakie zrobi wrażenie. Okazuje się jednak, że na razie Tosię najbardziej kręcą kredki i mazanie długopisem bądź ołówkiem, więc zostaniemy jeszcze przy tym. Na kredę i inne przyjemności przyjdzie jeszcze czas ^_^
UsuńŚwietny sposób na spędzenie wolnego czasu :)
OdpowiedzUsuńPrzede wszystkim na świeżym powietrzu :D
UsuńU mnie też taras i chodnik przed domem wiecznie ozdobiony kredowymi obrazkami ;)
OdpowiedzUsuńPięknie musicie tam mieć ;) Uwielbiam kredowe rysunki dzieci!
Usuń