30 czerwca 2015

Mrówki



Dziś ostatni dzień czerwca, a był to w tym roku naprawdę przepiękny miesiąc. Pogoda jak na zamówienie, ani za zimno, ani za gorąco, deszcz trochę pokropił, ale tylko tyle, by rośliny rosły bujnie i zdrowo. Idealna pogoda, by biegać po dworze od świtu do nocy powiecie i tak też było rzeczywiście. Wychodziłyśmy z Tosią dość często, głównie na podwórko, żeby ćwiczyć chodzenie, dalej zapuszczałyśmy się rzadko i w sumie tyle nam do szczęścia wystarczyło. Chodząc jednak z dzieckiem za ręce, ciężko cykać zdjęcia, toteż przez ostatnie tygodnie mało u nas o przyrodzie. Z chwilą jednak, w której Tosia puściła się maminych rąk i ruszyła samodzielnie przed siebie, mogłam wyciągnąć wreszcie aparat i poszaleć (z przerwami na domaganie się Tosi, by włączyć i wyłączyć aparat, co uwielbia robić).


W projekcie blogowym Mały Przyrodnik, czerwiec stanął pod znakiem wszelkiej maści robactwa, które gości w naszych ogródkach, na naszych trawnikach i drzewach, a nawet w naszych domach. Jako, że poprzednim razem pisałam o pszczołach, które w kwietniu tłumnie nawiedziły nasze małe poletko mniszka lekarskiego, tym razem postanowiłyśmy się z Tosią lepiej przyjrzeć, najbardziej pracowitym stworzonkom na naszym podwórku, czyli mrówkom. Nie są one najwdzięczniejszymi modelkami pod słońcem. Prawdę mówiąc poruszają się zwykle z taką prędkością, że ciężko było jakąkolwiek złapać w obiektyw. Tosi wielką radość sprawiało patrzenie na ich szybkie przełajowe biegi pomiędzy kwiatkami. Siedziała przy babcinym mini ogródku i po prostu patrzyła, zafascynowana. Ja natomiast strzelałam jedną fotkę za drugą i zrobiłam ich chyba ze sto, po to tylko, żeby się potem okazało, że do publikacji nadaje się może 10%, zawsze to jednak coś.

A zatem rozpocznijmy naszą małą fotorelację przygody z obserwacją mrówek. Na początek miejsce, w którym przede wszystkim prowadziłyśmy nasze poszukiwania, czyli mini ogródek babci. Trzeba było bardzo uważać, żeby Tosia przez przypadek nie zrobiła kwiatkom krzywdy, przy okazji rozpoczęła się więc nauka o tym, że rośliny są bardzo delikatne.



Tosia znajdowała mrówki ekspresowo i bacznie śledziła ich ścieżki.


Pokazywała też nieustannie kamienie i mówiła "baba", wniosek z tego - szybko nauczyła się, że babcia położyła kamienie po to, żeby tam leżały i wygrzebywanie ich z ziemi, nie jest najlepszym pomysłem.


A oto nasze małe modelki, pierwsze które dały się sfotografować. Prędkości jakie rozwijają przestraszone mrówki są zatrważające.






Poniżej sesja najwdzięczniejszej modelki. Leniwie wędrowała po kwiatku, pokazując się z każdej strony po kolei. Nie należy chyba do czołówki mrowiskowych robotnic :)




 
Po dobrej pół godzinie obserwacji Tosia się w końcu znudziła, najpierw próbowała zabrać mi aparat, który kocha miłością wielką (ma ktoś może wypróbowane aparaty dla dzieci? chyba będę jednego potrzebować...). Następnie zabrała się za drążenie norek w betonie i biegi przełajowe.




A kiedy także to stało się nużące, zaczęła zbierać skarby i mi je pokazywać. To jest kamyk:


A to listek:


I pobiegła dalej:



Chwilę powisiała na trzepaku, niczym rasowe dziecko lat dziewięćdziesiątych:


Udało mi się też uchwycić w obiektywie dwa mikroskopijne robaczki, pajączka i chyba jakiegoś żuczka. Tosia chyba ich w ogóle nie zauważyła...



A na koniec troszkę kwiatków, żeby było kolorowo. Te fioletowe skradły moje serce:





Żeby nikogo niepotrzebnie nie oburzyć, napiszę od razu, że Tosia bawiła się płatkami, które same z własnej woli opadły z krzaczka i żadna róża, na potrzeby niniejszego posta, nie ucierpiała ;)





Wpis w ramach projektu Mały Przyrodnik:

28 czerwca 2015

Jak rozwinąć w dziecku miłość do książek?

Źródło obrazka: Polish Express

Dzieci nie chcą czytać. Dzieci nie lubią czytać. Czytanie jest nudne. Czytanie to strata czasu. Czytanie tradycyjnych książek powoli odchodzi do lamusa. Te i wiele innych stwierdzeń dzwoni w uszach za każdym razem, kiedy porusza się w mediach temat czytelnictwa i ma to być ponoć zdanie przeciętnego Polaka. Zgodnie z badaniami przeprowadzonymi przez Bibliotekę Narodową, 58% Polaków w ciągu roku nie sięga po książkę w ogóle, z czego 30% nie czyta żadnego słowa pisanego, ani gazet, ani nawet artykułów w Internecie. Taka liczba może budzić przerażenie, a przynajmniej we mnie budzi, no bo jak to tak, w ogóle nic kompletnie przez cały rok? Ja nie jestem sobie tego w stanie wyobrazić, ale też, jak sobie przeliczyłam, znajduję się w 11% czytających ponad 7 książek rocznie. Mój małżonek ma nieco gorszy wynik, ale to też zależy od roku, ponieważ zdarza mu się czytać naprawdę dużo jeśli ma swobodniejszy czas, a jak jest zabiegany, czytanie schodzi na plan dalszy. Nieco pociesza wykres porównujący dwa poprzednie badania z aktualnym, ponieważ po gwałtownym pogorszeniu w 2012, w tej chwili stan czytelnictwa w Polsce, nieco się poprawił (z 61% ilość nieczytających spadła do 58%) i oby taka tendencja została zachowana do kolejnego badania w przyszłym roku.

Skoro jest tak kiepsko i Polacy nie czytają, co zrobić, żeby z biegiem czasu ten stan zmienić? Co zrobić, żeby kolejne pokolenia czytały więcej niż wcześniejsze? Nie będę się tutaj zajmowała globalnymi możliwościami, bo to raczej broszka Ministerstwa Kultury. Ja chciałabym się zająć swoim własnym podwórkiem i opisać wam, co można zrobić żeby zachęcić dziecko do czytania i rozwinąć w nim miłość do słowa pisanego i książek.
Sama pochodzę z rodziny namiętnych czytelników, książki towarzyszą mi od zawsze. Czytać nauczyłam się mając pięć lat, jak się okazuje sama na sobie zastosowałam metodę czytania globalnego, ponieważ znałam kilka książek na pamięć i oglądając teksty uczyłam się jak wyglądają poszczególne słowa. Alfabetu nauczyłam się mimowolnie w czasie zabaw ze starszą siostrą, a składanie liter w słowa przyszło mi bez większego trudu. Ani szkoła, ani lektury nie zabiły we mnie miłości do czytania, wręcz przeciwnie, byłam dzieckiem dziwnym, które z przyjemnością przeczytało Krzyżaków i Nad Niemnem. Nie zdzierżyłam jedynie Pilota Pirxa i po dziś dzień nie mam pojęcia o czym jest ta książka. Mój mąż miał zupełnie przeciwnie, nie czytał wcale, choć oczywiście umiał, po prostu nie chciał, z tego co mówi lektury go nużyły i odstraszały. Było tak, aż do czasów licealnych, kiedy zachęcony przez znajomych, sięgnął po Hobbita i przepadł kompletnie, zatracił się w literackim świecie i choć palcem nie tknął żadnej lektury szkolnej, to większość pozycji fantazy i science-fiction ma już przeczytane. Jest czytelnikiem bardzo wybrednym, ale jak już mu się coś spodoba, potrafi całą książkę pochłonąć w jeden albo dwa wieczory. Ja czytam znacznie wolniej, zapewne ze względu na wadę wzroku, delektuję się każdym słowem, ale za to robię to w sposób ciągły, codziennie mając dłuższy bądź krótszy kontakt z książką. Sięgam po najrozmaitsze pozycje, od prostych kryminałów, poprzez książki dla dzieci i młodzieży, obyczajowe romansidła, literaturę piękną, klasyki, aż po fantastykę i s-f.
Nie zdziwi więc chyba nikogo, że głęboko na sercu leży nam obojgu, by Tosia i jej przyszłe rodzeństwo, kochali książki i lubili czytać. Jeszcze zanim mała przyszła na świat, pogłębiałam intensywnie swoją wiedzę na temat czytelnictwa wśród dzieci. Wiedza zdobyta na studiach psychologicznych i później w czasie pracy z dziećmi, bardzo mi zadanie ułatwiła. Na podstawie zdobytych informacji, stworzyłam sobie pewną wizję tego, jak chciałabym wychować córkę. Życie wiele w tej wizji zweryfikowało, ale na szczęście jak dotąd większych błędów udało nam się ustrzec i mam nadzieję, że nadal tak będzie. Poniżej podzielę się z wami tym, co wiem, postaram się wypisać przykłady, żeby lepiej zobrazować teorię i napiszę co sama już wprowadziłam w życie i jak nam to wyszło. A zatem do dzieła!

 Źródło obrazka: Gadżetomania

Zacznijmy od tego, co dziecku w ogóle daje czytanie?

- przede wszystkim rozwija wyobraźnię jak nic innego na świecie. Uczy jak budować barwne obrazy, tworzyć historie i opowiadać je;

- rozwija i poszerza słownictwo, a niektórzy twierdzą nawet, że czytanie malutkim dzieciom przyspiesza naukę mówienia;

- poszerza nasze horyzonty myślowe, otwiera na nowe idee i pozwala ja poznać;

- pogłębia samoświadomość emocjonalną, uczy empatii i pozwala łatwiej postawić się w czyjejś sytuacji;

- niesie ze sobą duży ładunek emocjonalny. Książki potrafią rozśmieszyć, ale i zasmucić, niosąc czasami ze sobą emocje, jakich na co dzień nie przeżywamy;

- uczy samodzielnego myślenia. Przekaz wizualny, taki jaki mamy w przypadku telewizji, narzuca nam pewną wizję rzeczywistości, nie pozostawia miejsca na refleksje. W przypadku przekazu pisanego, książek czy gazet, łatwiej nam sięgnąć do własnych przemyśleń i wdać się w polemikę z czytanym tekstem, a co za tym idzie rozwinąć swoje procesy myślowe. Czytanie jest zatem też świetnym treningiem dla mózgu;

- wspólne czytanie wspaniale buduje więzi międzyludzkie. Szczególnie gdy po lekturze pojawia się jeszcze dyskusja na temat przeczytanego tekstu;

- pomaga lepiej zrozumieć świat i zwiększa inteligencję, bo jak twierdził słynny autor książek dla dzieci Dr. Seuss „im więcej się czyta, tym więcej się wie”;

- wyrabia cierpliwość, ponieważ przeczytanie książki, a co za tym idzie poznanie jej treści, fabuły, zajmuje znacznie więcej czasu niż obejrzenie na przykład filmu na jej podstawie. Szum informacyjny, jaki otrzymujemy w przekazie telewizyjnym, dawkowany obficie i w zawrotnym tempie, nie pozwala naszemu mózgowi na przemyślenie wszystkiego. Czytanie znacznie zwalnia tempo przyswajania informacji i daje nam czas, na ich przetworzenie. Co za tym idzie, mózg dzięki książkom uczy się myślenia refleksyjnego, gdy tymczasem telewizja uczy nas myślenia impulsywnego (istnieją badania dowodzące związku pomiędzy nadmiernym oglądaniem telewizji a pochopnym podejmowaniem decyzji);

- pozwala się zrelaksować i wyciszyć, co czyni z czytania idealną aktywność wieczorną, czytanie przed snem ułatwia bowiem zaśnięcie;

- pozwala lepiej zrozumieć przekaz. Jak wskazują badania, kontakt z papierem i klasyczną wersją książki czy gazety, sprawia że nasz mózg tworzy kontekst czytania i sprawniej przyswaja tekst, a także lepiej go rozumie;

- zwiększa wydolność mózgu. Ponieważ czytanie angażuje sporo procesów myślowych, stanowi doskonały trening dla mózgu, można powiedzieć, że działa to na tej samej zasadzie, co ćwiczenie każdego innego mięśnia. Niektórzy żartują, że mięsień niećwiczony zanika i trochę prawdy w tym jest. Stymulowany czytaniem mózg, będzie zatem chętniejszy do myślenia przy innych okazjach, niż mózg, który czytania nie doświadcza.

Wiemy już zatem jakim dobrodziejstwem jest dla nas i dla naszych dzieci czytanie i to jak najczęstsze. Czas więc przejść do konkretów i sposobów na to, by w dziecku rozwinąć pasję czytelniczą.


Od czego zacząć i tak właściwie, to kiedy można zacząć?

Tak naprawdę każdy moment na to, żeby zacząć czytać dziecku i z dzieckiem, jest dobry. Jeśli wasz potomek ma kilka lat i nigdy mu nie czytaliście, zacznijcie. Któregoś wieczoru weźcie książkę do ręki, usiądźcie z dzieckiem w fotelu albo na łóżku i przeczytajcie wspólnie kilka zdań, może uda się całą stronę albo więcej. Jeśli wasze dziecko jest malutkie, jeszcze nawet samo nie chodzi, nie siedzi, ba, nie łapie jeszcze nawet przedmiotów w rękę, zróbcie to samo, w czasie karmienia przeczytajcie na głos wiersz, krótką rymowankę albo fraszkę. Najmniejsze maluchy lubią teksty rytmiczne, melodyczne i krótkie, łatwo wpadające w ucho. Można też dziecku zacząć czytać, jak jest jeszcze w brzuchu mamy, ponieważ jej pozytywne emocje związane z czytanym tekstem, udzielą się także jemu. Warto więc w ciąży wybierać do czytania lektury lekkie, przyjemne i dające dużo radości oraz odprężenia.

Drugą ważną sprawą, jest dopasowanie książek do momentu rozwojowego dziecka - do czego ja się nie zawsze stosuję i czytam Tosi książki dla starszych dzieci, dopóki ona jednak nie protestuje, co więcej widzę, że jej to sprawia radość, nie przerywam. Każdy sygnał znużenia małej, jest jednak dla mnie oznaką końca czytania, zamknięcie książki, gadanie czy... usadzenie pupy na książce skutkują zamknięciem jej na dobre. No dobrze, ale co to znaczy dopasowanie do momentu rozwojowego? Znaczy to tyle, że maluszkowi, który słabo widzi, nie ma sensu pokazywać ślicznych, kolorowych obrazków, ponieważ zwyczajnie ich nie zobaczy. Dla kilkumiesięcznych niemowląt stworzono książeczki kontrastowe, ponieważ jedynym co takie dziecko jest w stanie zarejestrować, będzie biały i czarny kolor zestawione obok siebie. Zamiast kupowania książeczek, można też karty kontrastowe zrobić samemu, wystarczy wydrukować czarną figurę na białym tle, lekko usztywnić i położyć przed dzieckiem kiedy leży na brzuszku. Można też wydrukować czarne i białe figury, a potem zawiesić je na sznurkach nad łóżeczkiem, albo położyć przed dzieckiem. Trzecią opcją jest stworzenie książeczki harmonijkowej, czarno-białej oczywiście, i postawienie jej przed bądź obok dziecka. Takie książeczki bardzo fajnie potrafią zachęcać dzieci do leżenia na brzuchu. Im starsze dziecko, tym więcej kolorów można włączać, zaczynając od czerwonego i żółtego. Zawsze też warto czytać króciutkie wierszyki.
Dziecko, które stabilnie siedzi i zaczyna raczkować, będzie już bardzo ciekawskie i chętnie odkryje razem z rodzicem kolorowy świat książek, ale żeby tego dokonać musi mieć możliwość. Nie dajemy mu zatem książek z cienkimi kartkami, które łatwo podrzeć (taki widok w rodzicach wzbudza gwałtowny sprzeciw i łatwo dziecko odstraszyć od książki), lepiej zaproponować książki z grubymi, kartonowymi stronami, albo materiałowymi – materiałowe książki obok wzroku stymulują także dotyk, co jest niezwykle cenne i warto takie książeczki uszyć bądź kupić już kilkumiesięcznemu niemowlęciu. Polecam też gorąco przygotowanie kącika książkowego, może to być najniższa półka w regale, dostępna dla dziecka, koszyk z książkami, albo stosik położony pod ścianą, cokolwiek co da dziecku szybki i łatwy dostęp do książek. Jestem wielkim zwolennikiem wspierania w dzieciach samodzielności (napiszę o tym cały osobny post), stąd też nawołuję, by dać dziecko możliwość samodzielnego sięgania po wybraną książkę, przeglądania jej kiedy tylko ma na to ochotę.

Pierwsze książki dla dzieci to głównie obrazki i minimum tekstu, czasem nawet wyłącznie obrazki (popularne są ostatnio książki ze szczegółowymi ilustracjami na całe strony np. Mamoko, Rok w mieście czy seria o Ulicy Czereśniowej, choć przeznaczone są dla nieco starszych). Pierwsze słowa to najczęściej wyrazy dźwiękonaśladowcze, głównie dźwięki wydawane przez zwierzęta (Księga Dźwięków). Kolejny etap to króciutkie zdania, bardzo proste, najczęściej złożone z rzeczownika i czasownika (Babo chce!, Binta tańczy, Lalo gra na bębnie). Później zdania są dłuższe, dołączają kolejne części mowy (Wild, Co się dzieje, kiedy śpisz?). By ostatecznie tekst zajmował główne miejsce w książce, a obrazki to tylko miły dodatek. I tak też staramy się ten tekst dozować, w miarę upływu czasu, bacznie obserwując potomka i jego reakcje. Czasem bywa tak, że wiek proponowany przez wydawnictwo nie do końca odpowiada możliwościom naszego dziecka, więc zawsze trzeba się kierować własną intuicją i rozsądkiem.


Bo dzieci to genialni naśladowcy

Jedną z ważniejszych rzeczy, według mnie, jest także dobry przykład z góry. A zatem sami też czytajmy jak najwięcej, tak żeby dziecko nas widziało z książką, żeby ten widok był „codziennością” i czymś naturalnym. Przestrzegę też od razu przed zmuszaniem się do czytania, to nie musi być tak, że codziennie odbębniamy nasz kawałek tekstu na oczach dziecka, nie czerpiąc z tego satysfakcji. Czytanie musi sprawiać radość, wybór lektury to bardzo ważna rzecz, jeśli czytana książka nam nie podchodzi, po prostu odłóżmy ją na półkę i sięgnijmy po coś ciekawszego. Czasem jest tak, że na długie teksty nie ma siły, wystarczy więc gazeta i krótki artykuł. Jak pewnie zauważyliście, słowo codzienność wzięłam w cudzysłów, żeby nie sugerować, że chodzi dosłownie o codzienne czytanie, bo też mam świadomość, że bywają dni, kiedy zwyczajnie nie ma kiedy. Starajmy się jednak czytać przy dzieciach, a najlepiej z dziećmi, jak najczęściej (nawet stanie w kolejce do lekarza może być świetną okazją by coś przeczytać).

Człowiek jest zwierzęciem stadnym

Świetnym sposobem na powiązanie czytania z przyjemnością, jest czytanie wspólne, rodzinne. Czy to po prostu w jednym pokoju każdy znajduje dla siebie kącik i czyta, czy też wybieramy wspólną lekturę i czytamy na głos. Za czasów naszych rodziców i dziadków był piękny zwyczaj głośnego, wspólnego czytania. Mama opowiadała mi jak, najczęściej jesienią i zimą, siadywali całą rodziną, albo nawet w kilka rodzin, i czytali kolejne rozdziały książek publikowane w gazetach, były to takie cienkie broszurki dołączane do kolejnych wydań gazety. Nieodmiennie jestem tymi opowieściami zachwycona i chciałabym coś podobnego wprowadzić u mnie w domu (dlatego w salonie za żadne skarby nie postawię telewizora). Wspólne czytanie niesamowicie umacnia rodzinne więzy, w nawale codziennych problemów, daje możliwość przeżycia razem pozytywnych emocji.
Fajną opcją jest też czytanie globalne, choć nie każdemu będzie ten pomysł odpowiadać. Uważam jednak, że samodzielne rozpoznawanie pojedynczych słów na początku, a z czasem całych zwrotów, to niesamowita frajda. To taki prezent dla dziecka, który sprawi, że czytanie będzie jeszcze przyjemniejsze. Bo w końcu coś, czego dokonamy samemu, sprawia nam nieporównywalnie więcej radości niż coś, co dostaniemy podane na tacy. Do czytania globalnego istnieją osobne książeczki, specjalnie dostosowane do stopnia zaawansowania dziecka.


Na koniec jak to wygląda i wyglądało u nas?

Tosia pierwszą książeczkę zobaczyła mając mniej więcej dwa miesiące. Zgodnie z tym, co napisałam wyżej, pokazywałam jej kontrastowe obrazki, kiedy leżała na brzuszku bądź stawiałam obok niej książkę harmonijkową kiedy leżała na plecach. Dostała też książkę sensoryczną, materiałową, którą z lubością międliła w rączkach i gryzła.

Kiedy zaczęła stabilnie siedzieć, dostała do ręki Księgę Dźwięków, o której pisałam TUTAJ i to przez długi czas była jej wielka miłość. Książka, jak można przeczytać w poświęconym jej poście, przeżyła dużo i ostatecznie rozpadła się na kilka kawałków. Mimo to jest nadal w pudełku z luźnymi zabawkami i Tosi cały czas sprawia dużą przyjemność wygrzebywanie i przeglądanie kolejnych kawałków. Od kiedy skończyła pół roku, czytam jej też na dobranoc przed snem, na początku były to krótkie wierszyki albo fragmenty książek (Muminki czytałam chyba bardziej sobie, niż jej, ale nie protestowała ;) ).
Kiedy nauczyła się wstawać przy meblach (miała mniej więcej 10 miesięcy), otworzył się przed nią magiczny świat półki z jej prywatnymi książkami. Uwielbiała podchodzić do tej półki i zrzucać na podłogę cała jej zawartość po kolei, a potem przeglądać, przeglądać i przeglądać w nieskończoność. To był też czas intensywnego kartkowania. Nie skupiała się za bardzo na obrazkach, tylko przerzucała stronę za stroną od deski do deski i z powrotem. Ciężko było jej wtedy cokolwiek pokazać czy przeczytać. W tej chwili już z tego wyrosła i zaczyna bacznie studiować każdy element ilustracji oraz tekstu (dzięki globalnemu czytaniu rozpoznaje znajome słowa).
Ponad to, Tosia ma już swoje ulubione pozycje książkowe, którymi katuje nas nieustannie, tak tak nie boję się użyć tego słowa, ponieważ czytanie po raz tysięczny „Babo chce!” albo opowiadanie pięćdziesiąty raz o misiu, któremu skończył się miód, może dorosłego dobić. Twardo jednak zaciskamy zęby i czytamy kolejny i kolejny raz, a Tosia pokazuje kilkanaście razy ten sam element obrazka pytając „cio to?”, mimo że przecież przed chwilą jej powiedzieliśmy. Taka dola rodzica.
Mamy już dwie półki z książkami, niemalże 24/7 dostępne dla naszej małej czytelniczki. Kiedy rano wstaje, pierwsze co robi to schodzi z łóżka i chowa się w swojej norce (między fotelem, poduszkami a półką książkową) i siedzi tam cichutko jak myszka, przeglądając kolejne książki. Mamy wtedy ekstra 20 minut snu ;) Czytamy na nocniku, prawdę mówiąc propozycja lektury to jedyny niezawodny sposób, żeby ją przekonać do usadzenia na nim pupy. Czytamy w ciągu dnia, kiedy tylko mała wyrazi na to chęć. I jak się teraz zastanawiam, to wychodzi mi na to, że w ciągu dnia zawsze czytamy na zasadach dyktowanych przez Tosią, to ona ustala tempo, sposób i czas. Tylko wieczorne czytanie jest w pewnym stopniu formowane przez nas i to jedyny czas, kiedy mała się dostosowuje. Taki układ odpowiada nam wszystkim.

Powiem szczerze, że nie mam zielonego pojęcia, jak będzie wyglądało nasze czytanie w przyszłości, mam swój plan, ale co z niego wyjdzie zobaczymy. Widzę natomiast, że czytanie jest dla mojego dziecka ważne, że bardzo to lubi i za czytanie, jesteśmy w stanie wynegocjować z nią wszystko. Szanuje książki, raz zdarzyło jej się podrzeć jedną stronę przez przypadek, choć to też kwestia osobowości i nie ma się co zrażać, jeśli nasz potomek jest „małym wandalem”, wyrośnie z tego na pewno :)
Poza tym fascynuje mnie jak z ekspresowo kartkującej książki dziewczynki, Tosia przerodziła się w mola książkowego, który potrafi siedzieć i mozolnie przewracać kartkę po kartce w zwykłej papierowej książce. Raz dorwała moją lekturę i z fascynacją przeglądała strony z mrowiem liter i słów, ciesząc się, kiedy natrafiła na mikry obrazek pomiędzy rozdziałami.

Mam nadzieję, że ten wpis komuś się przyda, mnie w każdym razie pomógł uporządkować w głowie pewne sprawy. Zachęcam gorąco wszystkich, i dużych i małych, do czytania i odkrywania kolejnych barwnych krain wyobraźni.

PS. Zachęcam do przeczytania wszystkich artykułów z bibliografii, oraz do zerknięcia na TEN artykuł z portalu edukowisko.pl. Sama nie do końca zgadzam się ze wszystkim, co jest tam napisane (głównie z tym, że nauka czytania musi nosić znamiona nauki formalnej, według mnie można dziecko uczyć czytać bardzo wcześnie, wplatając czytanie w zabawę), mimo to, wydaje mi się, że jest to bardzo ciekawy artykuł i wart tego, by poświęcić mu chwilę czasu.

Bibliografia:




27 czerwca 2015

Babo chce!


Chciałam Wam dzisiaj opowiedzieć trochę o książce, którą w ostatnim czasie Tosia pokochała miłością szczerą i niesłabnącą. Tak szczerze mówiąc kupiłam ją w ciemno, bo jest mocno polecana na wielu blogach, ale kiedy ją przejrzałam spodobała mi się średnio i byłam do niej bardzo sceptycznie nastawiona. Dałam ją Tosi, bo byłam ciekawa jej reakcji. Okazało się, że moje dziecko nie podzielało mojego sceptycyzmu, przytuliła książkę, uciekła z nią za fotel i tak siedziała kartkując w jedną i drugą stronę. Dzięki tej książeczce nauczyła się mówić "dzik" (ten sławny dzik z postu o czytaniu globalnym :) ), namiętnie pokazuje wszystkie obrazki w tę i z powrotem, zadręczając nas kolejnym pytaniem "cio to?". Nauczyła się mówić Babo i Lalo, więc większość rodziny z książki potrafi nazwać sama. No i te dziki, ledwo otworzy rano oczy, już krzyczy "dzika! dzika!", na łosie nie reaguje już z taką, skądinąd, dziką radością, za to namiętnie pokazuje ich oczy trenując wymawianie kolejnego słowa.



Sama historia przedstawiona w "Babo chce!" jest prościutka, nieskomplikowana, a wręcz banalna, opatrzona lakonicznym tekstem z przewagą wyrazów dźwiękonaśladowczych, co jest dużym plusem dla dzieci w okolicach roku. Pokusiłabym się nawet o stwierdzenie, że według mnie jest to całkiem przyzwoita pozycja do nauki globalnego czytania, ale muszę chyba o to dopytać specjalisty.



Mamy oto rodzinę: mamę, tatę, Ajszę, Lalo, Bintę i najmłodszego Babo, plus do tego jeszcze Psa i Kurę. Na pierwszej stronie wszystkie postacie są przedstawione i podpisane, by za chwilę Ajsza i Babo w towarzystwie Psa i Kury ruszyli samotnie w las. A w tym lesie moc przygód, są tam jagody i mrówki, łosie i dziki, fascynujące, choć trochę przerażające. Po takim spacerze i ekspresowym powrocie do domu, najlepiej jest spędzić wieczór na wspólnym pieczeniu ciasta z zebranymi w lesie jagodami. Pyszna, ciepła i rodzinna historyjka. Po kilkunastu przeczytaniach jej od deski, doceniłam jej urok i przestałam się dziwić Tosi, że ją pokochała.





Ilustracje są bardzo ładne, kolory stonowane, choć troszkę dziwnie uchwycony jest na nich ruch, trochę jakby postacie były zrobione z gumy, bez twardych kości i stawów. Powiedzmy jednak, że doceniając walory tej książeczki, jestem w stanie przymknąć oko na drobne niedociągnięcie graficzne. Być może też większości ludzi taki sposób rysowania nie przeszkadza.


Polecam "Babo chce!" oraz pozostałe dwie części z serii, o których napiszę wspólny post innym razem, szczególnie dla takich maluchów jak moja Tosia (najlepiej się sprawdzą dla roczniaka, aż do dwulatka). To książka idealnie dopasowana do ich poziomu, nie za trudna, troszkę wymagająca, ucząca prostych rzecz. A jeśli macie psa tak jak my, to po lekturze "Binta tańczy", może się okazać, że wasze dziecko chce spać przytulone do niego...


26 czerwca 2015

Lato


Dzisiaj ostatni dzień blogowego wyzwania 5 dni do lepszego bloga, które zorganizowała Ula z bloga Sen Mai. Ostatnie zadanie było dla mnie banalne do wykonania, ponieważ od lat mam już na swoim laptopie zdjęcie, które stanowi dla mnie esencję wakacji i lata. Powyższa fotografia pochodzi z gry głównej na konwencie miłośników eRPeGów i fantastyki Flamberg, gdzie grałam uwięzioną duszę elfiej magini. Mogłabym wrzucić takie jedno zdjęcie z każdego Flambergu na którym byłam, ale to jest moim absolutnie najbardziej ulubionym i ukochanym. Flamberg to miejsce, na którym mój mózg nieodmiennie się resetuje. Ci którzy rzucili okiem na moją listę szczęśliwych wspomnień, mogą pamiętać, że to tam właśnie poznałam mojego męża i stamtąd mam spore grono bliskich przyjaciół i wspaniałych znajomych. To też cudowna i rozwijająca zabawa, pozwalająca nauczyć się czegoś o sobie, o swoich możliwościach tak twórczych (szycie strojów, tworzenie rekwizytów, pisanie LARPów) jak i wewnętrznych, osobowościowych (czy jestem w stanie zagrać rozpacz? albo gwałtowną złość? czy wczuję się w klimat? czy potrafię myśleć jak grana przeze mnie postać?). W tym roku zabieramy na Flamberg Tosię, będziemy grali krasnoludzką rodzinę kowali, więc przygotowanie strojów, rekwizytów i lokacji trwa w najlepsze. Mam nadzieję, że będziemy się bawić równie dobrze jak co roku, albo i lepiej!

To był bardzo intensywny tydzień, ale też bardzo przyjemny i pełen nowych odkryć, tak blogowych, jak i osobistych. Dziękuję gorąco Uli za poszczególne zadania i za cały projekt, szkoda że to ostatni raz, ale mam nadzieję, że teraz szykujesz coś nowego, jeszcze lepszego :) A dla tych, którzy przypadkiem nie zauważyli: ZACZĘŁO SIĘ LATO!