25 sierpnia 2015

Flamberg, czyli nasze wakacje


Powróciliśmy z wakacyjnych wojaży przede wszystkim niesamowicie zmęczeni, ale i szczęśliwi, że udało się ten czas spędzić razem, w dodatku wyłącznie na świeżym powietrzu i w naprawdę zacnym towarzystwie. Biegaliśmy po lasach i skałkach, oglądaliśmy ruiny zamku i jedliśmy lody, szaleliśmy na placach zabaw, jeździliśmy wypasionymi samochodami z napędem na jedną mamę lub jednego tatę, ale przede wszystkim graliśmy razem w LARPie! To był pierwszy LARP Tosi i muszę przyznać, że grała fantastycznie, rewelacyjnie wczuwając się w rolę małej krasnoludzkiej dziewczynki. Kiedy ją użądliła pszczoła, nawet nie pisnęła, dopiero po chwili zauważyłam, że ma trochę opuchniętą rączkę, a po pół godzinie wszystko otęchło i został ślad jak po ugryzieniu komara, prawdziwie krasnoludzka twarda i odporna skóra. Do tego urządziła przed innymi graczami swoją popisową scenę, chwyciła za młotek i z namaszczeniem zaczęła uderzać w kowadło (kowadło ze styropianu z metalową płytką po środku). Świetnie odnalazła się w świecie gry, zaprzyjaźniła się z dziewczynkami, które grały z nami na lokacji (nasze miejsce na terenie gry z małą chatką, gdzie potomkini udało się nawet przysnąć na drzemce). Zrobiliśmy też specjalny znak, który miał informować innych graczy, że Tosia śpi, jeszcze chyba nigdy w historii Flambergu nie zdarzyło się, żeby kawałek terenu przez dwie godziny był tak cichy i spokojny, wszyscy chodzili wręcz na paluszkach.








Spędziliśmy na terenie gry cały piątek, trzeba więc było wymyślić też coś dla Tosi do zabawy i do tego w klimacie, żadne plastikowe zabawki nie wchodziły w grę, ani pluszowe misie czy nawet współczesne książki. To musiało być coś, czym spokojnie mogłyby się bawić dzieci nawet trzysta czy czterysta lat temu. Do tego Tosia nie umie zasnąć bez czegoś do przytulenia, a najlepiej żeby to był szczur, w końcu jest Królową Szczurów. Pasowało to do klimatu krasnoludów, gdyż jak niektórzy z Was być może wiedzą, krasnoludzkim przysmakiem jest szczur w sosie własnym ;) Uszyłam więc wyjątkowego, lnianego szczura z guzikowymi oczami i nitkowymi wąsami. Tłustego szczurasa z długaśnym ogonem, który podbił tosiowe serce. Nikt inny na świecie nie ma takiego szczura, więc myślę, że będzie dla niej cennym nabytkiem. W tej chwili towarzyszy małej wszędzie, nawet przy jedzeniu rodzynek.







Wykorzystaliśmy też część urodzinowego prezentu Tosi, czyli drewniane klocki i dokupiliśmy do nich małe stadko drewnianych zwierzątek. Nie sądziłam, że zrobią taką furorę. Na naszą lokację przychodziły też inne dzieci specjalnie, żeby pobawić się zwierzątkami. Budowały im małą farmę z klocków, chrumkały, muczały i miauczały. Było naprawdę wesoło, a cała farma nadal jest w intensywnym użyciu. Szczerze mogę ją polecić, jest wytrzymała i pięknie pobudza małoletnią wyobraźnię.













Muszę też Wam opowiedzieć historię stroju Tosi, gdyż przez niego właśnie nie udało mi się na IGraszki wrzucić jeszcze jednego posta przedwakacyjnego, którego miałam w planach. Zamówiliśmy bowiem w sklepie LARPowym dwie koszule dla nas i sukienkę dla małej, wszystko z czerwonego lnu, żeby do siebie pasować. Zamówienie przyszło dość późno, bo w środę na trzy dwa dni przed naszym wyjazdem. Koszule są piękne, co z resztą możecie zobaczyć na zdjęciach, sukienka również robiła wrażenie, ale... jest uszyta na trzyletnie dziecko... Nijak nie dało się jej zmniejszyć czy dopasować do Tosi, może za rok przy małych poprawkach uda jej się w niej pohasać, ale w tym roku nie dość, że by się w niej upiekła (ma długi rękaw i sięga do ziemi), to jeszcze by w niej utonęła. Trochę się tym załamałam i kompletnie nie wiedziałam co zrobić, aż zanurkowałam w naszych strojach i z dna kufra wygrzebałam zieloną tunikę, która idealnie pasowała do zaplanowanych na nasze stroje spodni. Decyzja była ekspresowa, szyję sukienkę dla Tosi sama. Małżonek zajął się zatem dziecięciem, a ja przystąpiłam do dzieła. Robiłam wszystko na ślepo, bo był już wieczór i mała miała iść spać, nie miałam więc szans na dużo przymiarek. Chwyciłam pierwszy z brzegu rampers Tosi i od niego odszyłam górę, dół zrobiłam na oko. Spięłam wszystko agrafkami i po pierwszej przymiarce okazało się, że sukienka jest stanowczo za ciasna, wykroiłam więc jeszcze kliny na boki, kompletnie w ciemno. Tosia już spała, a czas się kurczył, zszyłam więc wszystko (najpierw przez godzinę przypominając sobie jak działa stara maszyna mojej teściowej), mając szczerą nadzieję, że będzie dobrze. Efekt możecie obejrzeć na zdjęciach. Ja byłam w każdym razie mile zaskoczona tym, jak wszystko wyszło. Wystarczyło kilka czerwonych dodatków, żeby Tosia pasowała do naszej krasnoludzkiej rodzinki idealnie. A czerwona suknia będzie idealna na przyszły rok a nawet za dwa lata :P



A na koniec klasa koszulka flambergowa w rozmiarze mikro :)



A chętnych żeby dowiedzieć się czegoś więcej na temat Flambergu, czym to jest, gdzie to jest i kiedy, zapraszam na stronę KLIK.

Zdjęcia z Flambergu są autorstwa Justyny Poprawy oraz Szymona Stachańczyka.

10 komentarzy:

  1. macie fantastyczną pasje, a jeszcze lepsze jest to, że bawicie się całą rodziną

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W fandomie jest mnóstwo ludzi bardziej zaangażowanych niż my, ale zdecydowanie jest to świetna zabawa, którą każdemu szczerze polecam :)

      Usuń
  2. Widzę, że kreatywnych atrakcji było naprawdę wiele! Fajnie, że jest coś, co łączy Was wszystkich

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Staramy się urozmaicać życie sobie i naszej potomce :D

      Usuń
  3. Naprawdę super! Sam fakt, że łączy Was ta pasja i robicie to wspólnie. Jestem zachwycona! I sukienka wyszła przepiękna! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Jestem zdecydowanie za tym, żeby w małżeństwie była choć jedna wspólna pasja, czy to żeglowanie, czytanie książek, zbieranie znaczków, praca w ogródku czy bieganie po lesie i granie krasnoluda ;)

      Usuń
  4. Jeśli lubicie takie imprezy, to powinniście wybrać się w wakacje do Wolina na zjazd Wikingów:).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo byśmy chcieli kiedyś tam zawitać. W tym roku nasi dobrzy znajomi wrzucili na bloga relację z tej imprezy, a byli tam z dwoma córkami, wszyscy bawili się świetnie, a nam pozostało zazdrościć. Na razie bowiem to trochę za daleko, podróż przez pół Polski. Ale dziękuję bardzo za polecenie, kolejny głos za tym, że warto :D

      Usuń
  5. A mój mąż uparcie twierdzi, że wraz z pojawianiem się dziecka pasje trzeba odłożyć na bok. Dzięki za tego posta. Pokażę mu, że jednak nie. I jak się chce to się potrafi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę, w fandomie część rodziców po urodzeniu dziecka robi sobie długą przerwę, albo przyjeżdżają sami. My w tym roku na całości byliśmy z Tosią i troszkę się wymęczyliśmy (choć cudowna zabawa nam to wynagrodziła). Za rok jednak zrobimy sobie wyjazd pół na pół, część sami żeby się wyszaleć z wolnym umysłem, a część z Tosią, żeby razem móc się delektować wspaniałą zabawą.
      W każdym razie dziecko to nie powód, żeby rezygnować z pasji, to wręcz cudowny powód, żeby je podtrzymywać i wciągać latorośl w zabawę!

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)