Pierwszy dzień lata, to był jeden z najlepszych momentów w ciągu roku. Początek wakacji, w zasadzie wszystkie oceny wystawione i już czuć było w powietrzu wolność. To był czas klarowania się planów i przygotowań do wyjazdów. Najbardziej lubiłam spędzać wakacje w górach i odwiedziłam chyba wszystkie górskie zakamarki w Polsce, od Sudetów, aż po wschodnie rubieże Karpat. W tym także głębokie Bieszczadami (czasy liceum i studiów), cudowne Beskidy i Gorce (cała podstawówka), a nawet dość paskudne, bo zatłoczone Tatry. Zapuszczaliśmy się nawet w Karkonosze, troszkę nielegalnie przekraczając czeską granicę, ale ciiiii. Nad morze zdarzyło mi się pojechać kilka razy na obóz harcerski, ale nigdy nie byłam nim szczególnie zafascynowana. Gdybym jednak miała takiego dziadka jak Stina, zapewne tak jak ona bywałabym tam znacznie częściej i z większą przyjemnością.
Dziś opowiem Wam moi kochani, o książce idealnej na lato, a już na pierwszy dzień lata w szczególności. Zapraszam i zachęcam, by w trakcie lektury pogryzać truskawki. Mmmm...
Stina to kilkuletnia dziewczynka, która każde wakacje spędza u swojego dziadka mieszkającego na wybrzeżu i żyjącego z połowu ryb. Dziadek jest personą niezwykle ciepłą i opiekuńczą, troszkę pobłażliwie odnoszącą się do tego, co mówi i robi jego wnuczka. Niemniej zawsze pozwala dziewczynce na odkrywanie i poznawanie, choć małej zdarza się zrobić głupie rzeczy, dziadek potrafi to naprawić i pokazać jej jak powinno się na przykład oglądać sztorm. Znacie dziadka, który nie wpadłby w panikę widząc wnuczkę trzęsącą się i zmarzniętą na kamienistej plaży w czasie sztormu? Dziadek Stiny to ostoja spokoju, w takich chwilach reaguje z troską, ale i stara się zrozumieć potrzeby wnuczki, pokazując jej jednocześnie, że jeśli chcemy zrobić coś niecodziennego i wyjątkowego, to musimy się do tego dobrze przygotować.
Lato Stiny, to jedna z tych ciepłych, bardzo rodzinnych opowieści z serca Skandynawii, które szczerze uwielbiam. Pełna humoru i bardzo wakacyjna, przy której aż czuje się morską bryzę na twarzy i mokre kamienie pod stopami (a czasem też leciutki rybi fetorek, bo czemu nie).
Ilustracje są bardzo łagodne, w ciepłych barwach, kreska nieco przaśna i bardzo prosta - idealnie dopasowana do równie nieskomplikowanych treści opowiadań. Większość ilustracji autorki Leny Anderson, ma z resztą podobnie sielski charakter, trochę wiejski i bardzo spokojny. Pojawiają się bardzo charakterystyczne dla nadmorskiego otoczenia elementy, jak wyrzucone przez morze skarby (skrzynki, słoiki, piórka, kamyki), ryby, sieci, kapok, sztormiak czy mewy.
Uwielbiam takie drobiazgi jak pyszna kolacja jedzona na dworze przy drewnianym stole, wieczorne słuchanie radia i czytanie gazety oraz dziadkowa poranna kawa pita w towarzystwie nadmorskiego wschodu słońca.
Drugie opowiadanie w książce dotyczy morskich opowieści pewnego starszego pana, nazywanego przez znajomych Bujda, zgadnijcie dlaczego. Urzeka mnie to, z jaką fascynacją i zachwytem opowieści Bujdy słucha Stina, a dziadek tylko uśmiecha się pod nosem i powtarza swoje ulubione "co ty powiesz...".
W całej książeczce podoba mi się bardzo to, że Stina uczy kreatywnej zabawy i cieszenia się wszystkim, śmieci wyrzucone przez morze dziewczynka nazywa skarbami i potrafi wyobrazić sobie, że są łódką, tacą, szafką na sekrety. Znalazłszy piórko, zastanawia się jaki ptak je zgubi, a ja już widzę, jak w jej wyobraźni szybuje razem z tym ptakiem po nieznanym niebie.
Cała historia jest jedną, wielką pochwałą prostego i powolnego życia. Nie ma żadnych wysublimowanych potraw na stole, królują głównie ryby i chleb z miodem. Dziadek bez pośpiechu odwiedza swojego przyjaciela w dniu jego imienin i w sposób niemalże rekreacyjny wypływa w morze, by sprawdzić czy nie złapał czegoś w sieci. Dni płyną niezwykle ospale, ale pełne są słońca, słonego posmaku w ustach i brodzenia po kolana w morzu.
Nie wiem jak Wy, ale mnie po tej lekturze towarzyszy iście wakacyjny nastrój i mam ochotę wyjechać nad morze. A przecież go nie lubię... Ale może warto by jednak zweryfikować swoje poglądy i sprawdzić, czy może jednak da się w spokojnym miejscu bez turystów znaleźć coś idealnego dla siebie? Bo przecież takie sielskie życie uwielbiam!
Na koniec kilka słów o tym, jak Tosia odebrała tę prostą książkę. Otóż kazała ją sobie czytać przez kilka dni z rzędu, po czym zaczęła "czytać" razem ze mną... W tej chwili potrafi usiąść i sama opowiada sobie historię Stiny i jej dziadka, a najbardziej lubi oczywiście morskie opowieści Bujdy. Bo któż by się nie zachwycił historią brawurowej ucieczki przed rekinami w mikroskopijnej balii?
Koniec psot!
Widzę, że tekstu niewiele więc Dusia mogłaby zechcieć przeczytać ją sama ;-)
OdpowiedzUsuńTak, wydaję mi się, że to dobry starter przy nauce czytania :)
UsuńMuszę poszukać tej książki. Może zaklęta w słowach magia morza, zachęci Tosię do spędzania na nim wakacji, bo na razie upiera się przy górach, a nadmorska kwatera już zarezerwowana;)
OdpowiedzUsuńJestem pewna, że nawet jeśli nie przekona jej od razu, to na pewno zaciekawi. Szczególnie skarbami, jakie w morzu można znaleźć ;)
UsuńWygląda interesująco :)
OdpowiedzUsuńOwszem i według mnie taka właśnie jest :)
UsuńPodoba mi się ten wpis
OdpowiedzUsuń