Czy można zakochać się w Strupku? Oto pytanie, które towarzyszy mi od jakiegoś czasu, przede wszystkim dlatego, że nieustannie, po kilka razy dziennie, ja oraz pozostali mieszkańcy naszego domu, musimy czytać książkę, noszącą ten właśnie tytuł. Tosia wstaje rano i pierwsze o co prosi, to czy poczytam jej Strupka? Potem schodzimy na dół zrobić śniadanie i to samo pytani słyszy babcia, a zaraz po śniadaniu dziadek. Tata natomiast jest nim uraczony tuż po pracy, ledwo zdąży zdjąć z uszu słuchawki i odetchnąć po ostatniej telekonferencji.
Zadam więc moje pytanie szerokiemu gronu uczestniczek oraz czytelników projektu Przygody z książką i spróbuję zgłębić tajemnicę tej niepozornej książki. Może razem uda nam się odkryć jej sekret?
Zacznijmy od tego, że strupek przynajmniej kilka razy w życiu miał każdy, nawet Papież i topmodelki (podobnie z resztą jak z puszczaniem bąków). Poznać naturę tego nietuzinkowego tworu naszej skóry zatem warto, tylko zwykle dzieje się to dopiero w szkole na biologii, a i to nie do końca i nie bezpośrednio. Genichiro Yagyu postanowił rozwiać wszelkie wątpliwości na jego temat i stworzył książkę wnikliwie opisującą cele powstawania strupków, ich budowę, unikalne właściwości i nieuchronne przeznaczenie. Autor, nawet nie wiem jakiej jest narodowości, ale strzelam, że to Japończyk, podszedł do tematu bardzo poważnie i naukowo, racząc czytelnika takimi słowami jak: osocze, krzepnięcie czy białka osoczowe. Ale prawdę mówiąc w ogóle nie przeszkadzają one w dość swobodnym i luźnym odbiorze całości.
Każdy ma jakiś strupek, Tosia też |
I codziennie rano robimy kontrolę ile ich jest i gdzie oraz które odpadły i czy pojawiły się nowe... |
Bardzo podoba mi się dwutorowość objaśnień. Na czerwono lekko niekształtną czcionką, mamy bowiem zapisane myśli i słowa wypowiedziane przez dzieci - klimat jak na boisku szkolnym, gdzie każdy się przekrzykuje i chce dodać swoje trzy grosze. Na czarno zaś zapisane są objaśnienia, które wyglądają jak część dialogu wypowiadana przez nauczyciela, który tłumaczy dzieciom zawiłości procesu powstawania, działania i odpadania strupka. W ten sposób autor ułatwił sobie zadanie i nie musi trzymać się kurczowo ani sztywnego mentorskiego tonu, ani bardzo luźnej i pełnej luźnych skojarzeń, mowy dzieci. Sprytne Panie Genichiro, bardzo sprytne.
Dzięki tej książce przede wszystkim dowiemy się, dlaczego nie powinno się zdrapywać strupków, dlaczego to takie ważne i czym w zasadzie są strupki. A są żołnierzami, którzy bronią zranionego miejsca przed dostępem bakterii i zastępują skórę, dopóki ciało nie stworzy pod nimi nowej. I po przeczytaniu czegoś takiego, możecie być pewni, że w Waszym domu zamieszka mały żołnierzo-strupek, biegający po domu z okrzykiem na ustach: "znisce wsystkie baktelie!".
Powiem szczerze i wprost, że ilustracje mnie nie zachwycają, są bardzo proste i przypominają krótkie paski komiksu z gazety. Mimo to, wydaje mi się, że zarówno Strupek, jak i pozostałe książki Genichiro Yagyu (Piersi, Dziurki w nosie, Pępek), to jedne z ciekawszych pozycji na rynku. Przede wszystkim ze względu na szacunek do dziecka i jego sposobu odbioru rzeczywistości, na prostotę i pewne wysublimowanie przekazywanych informacji, na naukę mimochodem.
Bez bicia przyznaję, że lubię ładne obrazki i łatwo mnie "kupić" piękną ilustracją, na szczęście często dobra ilustracja idzie w parze z ciekawą treścią, a jeśli nie, to zawsze można wymyślić do obrazków własną historię. Przekonanie mnie więc o dużej wartości książki, kiedy ma niezbyt zachęcającą oprawę graficzną, to spory sukces. Zawsze staram się dać książce szansę, nawet jeśli wizualni mi się nie podoba, ale Strupek to chyba pierwsza, która skradła moje serce (opowiem Wam może kiedyś dlaczego nie podoba mi się seria Opowiem ci mamo).
Zarówno ja, jak i Tosia polecamy Strupka jako lekturę na lato, jest to bowiem czas, najbardziej w ciągu roku obfitujący w strupki, rozmaitych kształtów i faktury. Opowiedzcie więc swoim dzieciom, dlaczego ich skóra wyleczy się szybciej, jeśli zostawią strupek w spokoju i pozwolą mu się oderwać samodzielnie.
Zapraszam też do obejrzenia blogów innych uczestniczek projektu, znaleźć je możecie TUTAJ.
Koniec psot!
U nas też pelno strupków, które Rózia z pasją ogląda i zdrapuje. Przydałaby się nam taka książka. Może ilustracje nie zachwycają, ale dzieci czasem potrafią nas zaskoczyć i ich ulubionymi lekturami nie zawsze są te z najpiękniejszymi obrazkami. Jak myślisz, "Strupek" nada się dla dwulatki?
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto spróbować, szczególnie, że poza dość naukowym ujęciem, jest w tej książce sporo luzu. Mnie np. zauroczyło pytanie, czy remont pod strupkiem jest już skończony? Bardzo obrazowe i bliższe dziecku ujęcie tematu ^_^
UsuńNie lubimy strupków... Jakieś takie mało eleganckie... ;-) A serio to szkoda że nie wiedziałam o tej książce jakieś 2 lata wstecz, wtedy Dusie strasznie strupki denerwowały i albo zdrapywała albo kazała naklejać na nie plasterki.
OdpowiedzUsuńChoć z lekka paskudne, to jednak bardzo potrzebne :) No patrz, a pierwsze wydanie w Polsce to właśnie 2014, trzeba było łapać nowość :P
UsuńU nas kwestie strupków załatwiła książka Beki,smarki,pierdy;)
OdpowiedzUsuńRównież fajna pozycja i też mamy :) Czeka tylko aż potomka nieco podrośnie.
UsuńZastanawiam się nad potrzebą zdrapywania strupków przez dzieci i dorosłych też (mówię na podstawie własnego przykładu). Może za parę lat nowe badania pokażą, że to my strupkozdapywacze mamy rację ;). A tak na poważnie, to o książce słyszałam już od kilku osób, więc może będzie warto ją nabyć. Nie byłam też świadoma, że są inne tego autora.
OdpowiedzUsuńKsiążka jest ciekawa sama w sobie i w ciekawy sposób "podana", sporo w niej zaskakująco poważnej, ale też rzetelnej wiedzy.
UsuńA co do strupkozdrapywaczy, to niestety do nich należę, choć staram się nad sobą panować :P
Ale fajna! Musze poszukac gdy bedziemy w Pl.
OdpowiedzUsuńFizjologia ostatnio na topie :D
UsuńTego ksiażkowego Strupka nie znam, za to na nogach mojej córki są znane mi wszystkie :)
OdpowiedzUsuńU nas też każdy jest od razu odnotowany i codziennie, co najmniej kilka razy prezentowany całej rodzinie ;)
UsuńTosia na strupki nie reaguje, ale ja tak się ich boję i tak ich nie lubię, że powinnam sama zapoznać się z tą książką:)
OdpowiedzUsuńHeh, książka może być całkiem dobrym remedium :)
UsuńWygląda całkiem fajnie, choć ja dość sceptycznie podchodzę do tego typu książek.
OdpowiedzUsuńTego typu, to znaczy jakich? :)
UsuńSuper. temat na czasie, bo dopiero co zszedł wielgachny strup i - co najważniejsze - przetrwał niezdrapany!!
OdpowiedzUsuńChciałabym książkę :)
Ooo, podziwiam, naprawdę! Przy najbliższej okazji zerknij do środka i wrzuć do koszyka w takim razie ;)
UsuńLupę trzeba do strupków Tosi ;-)
OdpowiedzUsuńBueheh, akurat przy robieniu fotorelacji jakoś ich brakowało, ale fakt, straszna z niej asekurantka i łatwo nie nabawia się ran "wojennych". Po mamie tak ma ;)
UsuńU nas ostatnio same strupki i siniaki. No ale, cóż poradzić, kiedy Tymek wsiada na swój rower od razu budzi się w nim nieśmiertelność jakaś. Książka zatem idealna, bo T. rozczula się nad każdym nowym strupkiem. Już wrzuciłam do koszyka:)
OdpowiedzUsuńMiłej lektury! Nasza zdobywczyni szos, woli jakoś rower prowadzić zamiast na nim jechać, ale mam nadzieję, że w końcu odważy się pojechać :P
UsuńCiekawe informacje
OdpowiedzUsuńCiekawe informacje
OdpowiedzUsuń