19 października 2016

Przygody z książką: Gałgankowy skarb


Jest tak przeszywająco jesiennie, że pisząc te słowa mam na sobie bluzę, sweter i jestem zawinięta w kocyk, a obok mnie stoi kubek termiczny z gorącą herbatą. W takie dni jak ostatnie, w ponurą jesień, za którą nie przepadam, najlepiej jest właśnie przygotować się jak ja i zanurzyć w przyjemnej lekturze. Ale co zrobić z niespełna trzylatką, która nabawiła się paskudnego kataru i jest bardzo nieszczęśliwa? Otulić ją kocykiem na swoich kolanach i poczytać. Na przykład o pewnym zagubionym, wielkim skarbie.


 

"Gałgankowy skarb" wydany w latach 70-tych to jedna z kultowych książeczek naszego pokolenia, choć bardziej znana ludziom z rocznika mojej starszej siostry. Została napisana przez polskiego satyryka i rysownika Zbigniewa Lengrena, dla jego małej córeczki Kasi. Autor najbardziej znany jest ze swoich krótkich pasków komiksowych, których głównym bohaterem (znanym i lubianym do dziś) jest Profesor Filutek i jego wesoły piesek Filuś.


Przez długi czas fanom pozostawało jedynie pieczołowite dbanie o stare egzemplarze pierwszego wydania z 1978 roku. Jednakże po ponad 30 latach (w 2010 roku), dzięki niezwykłemu wydawnictwu  Babaryba, nakład został wznowiony i oto mamy nowe wydanie tej przezabawnej i chwytającej za serce historyjki. Jak pisze córka autora, dla której wiersz powstał:
 
"Mój ojciec napisał «Gałgankowy skarb» dla mnie. Nie umiałam jeszcze czytać więc uznał, że wiersz będzie w sam raz – nauczę się go na pamięć i nie będzie musiał w kółko zajmować się czytaniem, bo sama sobie wyrecytuję, oglądając ilustracje na których narysował mamę, mojego brata, babcię, kota, psa i w dodatku mnie samą w takiej zabawnej fryzurze, fartuszku i skarpetkach, jakie wówczas nosiłam. Jak zwykle ta praca w założeniu podjęta z lenistwa (przypominam – nie chciał mi czytać!) przyniosła jak najlepsze rezultaty. [...]
Gałgankowy skarb to książka bardzo rodzinna. Historię zgubionej w ogrodzie lalki, którą znalazł pies, opowiadała moja mama. Jej opowiadania pełne były epizodów związanych ze zwierzętami, dziećmi i dużą rodziną, która potrafiła biec na ratunek wszystkim, którzy tej pomocy potrzebowali.
Lalka, ukochany „murzynek”, nie była wcale od początku czarna – stała się taka na skutek intensywnej miłości pięciorga dzieci. Najpierw starto jej nos, potem scałowano policzki, jaśniejsze miejsca pociemniały od kąpieli i mniej lub bardziej przypadkowych, jagodowych maseczek. Mimo braku urody „murzynek” był jednak serdecznie kochany, a jego strata była prawdziwą tragedią. Za to pies w rzeczywistości był rasową suczką foxterierką o przedwojennym imieniu Fifka, która miała szczególny dar odnajdywania zagubionych przedmiotów. Mniej ufni w jej dobry charakter twierdzili, że najpierw sama wynosiła różne przedmioty, żeby potem w glorii i chwale przynieść je z powrotem, oczywiście dopiero wtedy kiedy już stracono nadzieję na odzyskanie zguby. Jak z tym odnajdywaniem było naprawdę, tego do końca nikt nie wie, bo przecież pies jak chce, umie być dyskretny.
Ta ciepła historia, która wydarzyła się w ogrodzie, którego już dawno nie ma, napisana dla małych dzieci, które szybko rosną, ciągle może być czytana choćby dlatego, że się naprawdę bardzo dobrze kończy" (cytat ze strony wyd. Babaryba).



Uwielbiam czytać o tym jak powstały różne utwory literackie czy muzyczne, można je wtedy znacznie lepiej zrozumieć. Prosta domowa historia w odpowiednich rękach, potrafi się bowiem przerodzić w naprawdę porywający dreszczowiec z dobrym zakończeniem. Moja Tosia przepadła w zakochaniu i kazała czytać sobie "Gałgankowy skarb" po wielekroć, w kółko i wciąż od nowa, ledwo zdążyłyśmy skończyć jedno czytanie, zaraz wołała o powrót na pierwszą stronę. I tak jak pisze Pani Katarzyna, córka autora, wierszyk wpada w ucho i sam się zapamiętuje, dzięki temu po jakimś czasie Tosia mogła sama "czytać", a w zasadzie recytować przy wsparciu książki, swojemu chomikowi. Nasz prywatny film nagrany przy jednej z takich okazji, można zobaczyć TUTAJ.


O czym opowiada "Gałgankowy skarb"? O dziewczynce, która zgubiła swoją ulubioną szmacianą lalkę. A wszyscy doskonale wiemy na czym polega fenomen "ulubionej przytulanki". Przy tej okazji opowiem Wam historię ulubionej maskotki Tosi, którą mieliście okazję widzieć na blogu już nie raz, jest właściwie jego drugoplanowym bohaterem od samego początku. Mowa tu o tosiowym Szczurku Ogórku.


Kiedy Tosia przyszła na świat, znaliśmy mechanizm "ulubionej przytulanki", a w zasadzie wydawało nam się, że go znamy. Pomyśleliśmy, że wybierzemy dla Tosi i podsuniemy jej coś, co w razie czego, będzie łatwo zastąpić identycznym zastępcą. Nasz wybór padł na ikeowego białego szczura, którego Tosia miała w łóżeczku niemalże od pierwszych dni życia. Po jakimś czasie postanowiliśmy dokupić mu zmiennika, ale okazało się, że w IKEI zostały już tylko szare i czarne osobniki, a białe dosłownie wymiotło. I taki stan rzeczy utrzymywał się przez następny rok. Kupienie po jednym szarym i czarnym właściwie nie miało znaczenia.

Tosia pokochała szczura miłością dozgonną i kiedy dokupiliśmy mu w końcu białego kumpla, okazało się, że żaden nie może się równać z tym pierwszym i jedynym, który jest rozpoznawany przez Myszę już z odległości kilku metrów. To jest miłość drodzy Państwo i gdyby Ogórkowi coś się stało, jestem pewna, że mielibyśmy w domu syrenę alarmową z pierwszej stronicy opisywanej w niniejszym wpisie książki.


"Gałgankowy skarb" jest prosty i pięknie się rymuje, jest rytmiczny i genialnie wpada w ucho, do tego został okraszony uroczymi ilustracjami, które samym istnieniem podpowiadają jak brzmią kolejne linijki. Książka trafia idealnie w punkt, opisując to co dzieje się w domu, gdy zaginie gdzieś ukochana pluszanka dziecka. Wszyscy stają wręcz na rzęsach, byle tylko zażegnać kryzys, a tu okazuje się, że absolutnie nic nie jest w stanie pomóc. Dopiero brawurowe odnalezienie lalki przez psa ratuje sytuację i dom przed Armagedonem.

Jestem sobie w stanie wyobrazić wszystkie opisane w książeczce sceny, gdyby zaginął gdzieś Szczurek Ogórek. I myślę, że Tosia ma podobnie i pewnie dlatego tak uwielbia tę książeczkę. Jako że nasz sfotografowany egzemplarz należy do znajomych, od których go pożyczyliśmy, w tej chwili nie pozostaje nam nic innego jak zaopatrzyć się w nasz własny egzemplarz. Zdecydowanie polecamy!




Post bierze udział w projekcie Przygoda z książką 4:


Zapraszam też do obejrzenia blogów innych uczestniczek projektu, znaleźć je możecie TUTAJ.

Koniec psot!

8 komentarzy:

  1. Niedawno zgubiliśmy w IKEI ukochanego pieska Tosi, na szczęście się znalazł, ale strachu się najedliśmy, więc to jakby książka o nas;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba każdy ma na swoim kącie takie przeżycie :D

      Usuń
  2. Takie książki są najfajniejsze. Niby nic, prosta a przykuwa uwagę.ps Adaś też ma swojego misia ulubieńca. Od 4 lat. A gdyby coś sie stało! Wolę nie myśleć!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Autor dobrze wiedział jak zainteresować swoją córkę, a że dzieci mają podobne miłości, to i książeczka robi furorę już któreś pokolenie z kolei :)

      Usuń
  3. Dusia co i rusz ma innego ulubionego przytulaka ale gdyby zakupił się ten który w danym momeńcie jest na fali to też byłoby kiepsko.
    Co do książeczki... Jak to się mów, diabeł tkwi w szczegółach... Niby nic wielkiego a ma w sobie to coś :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każda wielka rzecz jest zbudowana z drobiazgów :)

      Usuń
  4. Musze przeczytac to Zarze! Moja corcia ma ukochanego delfina, a właściwie delfinkę - Hanie. Kupiliśmy ja 4 lata temu w ZOO w Barcelonie, gdy Zara miala 2,5 roku. To byla nasza pierwsza babska wyvieczka tylko my dwie. Wycieczki Zara juz nie pamieta, ale Hania od tamtej pory zobaczyla juz kawalek swiata. Zawsze jezdzi z nami, Zara codziennie z nia spi. Pewnego dnia gdy Zara wracała z tata od opiekunki, zapomniala Hanie w windzie. Gdy sie zorientowala, ze brakuje jej przyjaciolki wpadla w histerie. Nie byli pewni gdzie ja zgubili. Gdy winda wrocila na nasze pietro (12-ste) i drzwi sie otworzyły - Hania czekała w samotnosci na srodku. Zara podniegla do niej, przytulila ja x calych i sil I powiedziala "Hanka ja cie blagam, Ty mi tego nigdy wiecej nie rób! Ja prawie zawału przez ciebie dostalam!"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha ha! Ciekawe od kogo usłyszała te słowa? :D Dzieci łapią wszystko w lot i do tego jeszcze dobrze wiedzą kiedy swoją wiedzę wykorzystać, piękna umiejętność <3

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)