4 lipca 2015

Mamoko, czyli jak chciałam zrobić fajne zdjęcia


Chciałam wam dzisiaj pokazać jedną z pierwszych wielkoformatowych książek obrazkowych, jaką daliśmy Tosi do ręki. Pomyślałam sobie, że zrobię fajną fotorelację z czytania książki przez moich siostrzeńców i Tosię, oj jakaż byłam naiwna straszliwie. Trójka dzieci to oczywiście nieokiełznany żywioł i to wiedziałam dobrze, ale że ruszają się z aż tak zawrotną prędkością, szczególnie jak ich coś interesuje, to jakoś mi nie przyszło do głowy. Zamiast fotorelacji z lektury, wyszła mi dzika seria rozmazanych zdjęć, bo kiedy jedno siedziało spokojnie, to drugie wstawało, a trzecie właśnie sięgało ręką, żeby przewrócić kartkę. Taki psikus.




Pomyślałam, że to jedna wielka katastrofa i idę się schować do szafy ze wstydu. Ale potem naszła mnie taka refleksja, że przecież lepszego hołdu tej książce złożyć się nie da. Trójka dzieci była nią w końcu zajęta przez bite pół godziny, kiedy ja próbowałam ogarnąć aparat i wszystko dookoła. Były ruchliwe, w końcu to dzieci, ale cały czas zainteresowane oglądaniem obrazków i opowiadaniem coraz to nowych historii. Tak więc macie przed sobą dobrą historię w słabej oprawie, za to pełną emocji, radości życia, energii i zaciekawienia.




Co mogę powiedzieć o samej książce? Jest bardzo frapująca. Znam kilka osób, którym nie odpowiada estetyka ilustracji, ponieważ są dość karykaturalne, w dodatku z dziwnym założeniem uczłowieczania zwierząt. Mnie jakoś szczególnie ten fakt nie przeszkadza, choć rzeczywiście czasem trudno opowiadać, nie mogąc zidentyfikować zwierzątka, bo z każdej strony przypomina co innego. Można się też przyczepić o to, że przy takiej książce dziecko nigdy nie pojmie jak wygląda żyrafa czy zebra. Te ilustracje mają jednak niesamowity charakter, jest w nich coś niezwykłego, trudnego do zdefiniowania, personifikacja ma w nich tak naprawdę małe znaczenie. Ważne są historie. Historia detektywa szukającego słynnego złodzieja (nasza ulubiona), połączona płynnie z historią ufoludków badających miasteczko Mamoko. Historia yuppie zebry, który zetknąwszy się z cierpieniem, okazuje jednak "ludzkie" uczucia. Historia przeprowadzki i historia urodzin. Historia strażaka, lwiego kloszarda i historia Pani Róży Ryjek, która z rana lubi popijać kawę z filiżanki, patrząc przez okno. Doszłam do wniosku, że sugerowane na okładce nazwiska, to jest to co powinno się robić. Nadać postaciom imiona i śmieszne nazwiska, a potem opowiadać o nich, rozbudowując opowieści za każdym razem coraz bardziej.




Książka działa na wyobraźnię. Z początku ciężko się opowiada nie mając zbyt wielu punktów zahaczenia, opowieść rwie się, a głos drży co chwilę, niezdecydowany w którą stronę pójść. Ale z czasem można się nauczyć obcowania z taką książką. W głowie po otwarciu pierwszej strony wybucha całe mrowie opowieści i każda próbuje być tą, którą dzisiaj sobie opowiemy. Książka uczy tego, że możemy sobie zaufać w tworzeniu, że nasze pomysły są czymś cennym i dzięki nim możemy stworzyć coś naprawdę fajnego. Najpierw nie wiemy od czego zacząć, bo gubimy się w mnogości możliwości i braku koncepcji, a już po chwili nie możemy się zdecydować na to, który z naszych pomysłów jest lepszy.
Zdecydowanie ją polecam. Młodszemu dziecku, takiemu jak Tosia można opowiadać proste historyjki, opierając się głównie na wyszukiwaniu (wyszukiwanie różnych elementów przez dziecko, to świetna dla niego zabawa, Tosia potrafi ślęczeć nad każdą stroną, szukając na nich jabłek :) ). Nieco starszemu, jak mój dwuletni siostrzeniec, można już opowiadać bardziej skomplikowane historie, a nawet je łączyć, wplatając kilku bohaterów na raz. Najstarszy mój siostrzeniec, sześciolatek, opowiadał mi już historie sam, tworzył naprawdę zwariowane scenariusze i z każdą kolejną opowieścią wyraźnie się rozkręcał, dając upust swojej dzikości.




Będziemy jeszcze na pewno testować inne książki z tej serii, a także inne serie wielkoformatowe i obrazkowe. Na liście już jest cała Ulica czereśniowa, a także W mieście, Na wsi, Legendy polskie, Wiosna lato jesień zima i jeszcze kilka innych. Także stay tuned :)



8 komentarzy:

  1. Uwielbiam Mamoko i w ogóle te wszystkie książki bez tekstu. Koniecznie spróbujcie Ulicę Czereśniową, dla maluchów jest zdecydowanie najlepsza. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy najbliższych zakupach będzie zakupiona! :D

      Usuń
  2. Już jak przeczytałam tytuł posta, stwierdziłam: ooo... skąd ja to znam :-) Mam dwójkę dzieci i może kilka fajnych zdjęć, na których są razem... Na większości przynajmniej jedno z nich:
    - jest rozmazane
    - ma zamknięte oczy
    - patrzy w podłogę lub w zupełnie inną stronę niż powinien
    - strzela głupią minę
    - itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja siostra twierdzi, że to syndrom mrówek, posadzisz je na ziemi, to momentalnie rozlezą ci się na wszystkie strony :D

      Usuń
  3. "Mamoko" nie mamy, ale mamy i bardzo lubimy "Ulicę Czereśniową", też mi się wydaje najlepsza dla maluchów, bo jednak zawiera elementy prawdziwego życia, mimo że narysowane. Zuzia uwielbia ją traktować jako wyszukiwankę. :)

    A zdjęcia dzieci i czegokolwiek z dziećmi to wyższa szkoła jazdy, potwierdzam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W takim razie koniecznie muszę teraz zainwestować w "Czereśniową" :D

      Usuń
  4. Nie mamy akurat tej książki obrazkowe, za to mamy kilka innych i ta koncepcja książki dla dzieci bardzo odpowiada zarówno mi jak i Olusiowi. Czereśniowa trafi do nas zapewne na gwiazdkę i to chyba w pełnej serii. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Święta na bogato się szykują :D Myślę, że my zrobimy podobnie ;)

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)