26 września 2015

12 sekretów: poznajemy pajęczynę

Zarówno ja, jak i moja Mysia jesteśmy dziwne. Lubimy robale, lubimy być brudne i skakać po kałużach. Lubimy wyżerać orzechy prosto ze skorupki, bo takie świeże najłatwiej obedrzeć z gorzkiej skórki. Lubimy wynajdywać w trawie puste ślimacze muszelki, gmerać w opadłych liściach i wyławiać z błota szyszki, bo te ponoć najlepiej smakują Cynamonowi. Nie przejmujemy się tym, że wokół nas panuje bałagan, że czasem jest nie poodkurzane albo zlew w kuchni wygląda jak pole bitwy morskiej. I te właśnie dziwactwa nasze przyniosły pajęczy temat wrześniowych sekretów i poniosły go na swoich skrzydłach, najpierw do oplecionej siecią skrzynki ze skarbami Babiego lata, później do stołu, gdzie mogłyśmy spróbować tego, co udało nam się upolować. Następnie ruszyłyśmy na kolejne polowanie, tym razem na piórkowe muchy. Zapraszam Was dziś na małą relację z naszych podbojów i realizację bardzo włochatego tematu z dużą ilością nóg, nićmi rozwieszonymi na drzewach i powoli żółknącymi liśćmi.

Jeśli ktoś ma chęć zapoznać się bliżej z projektem oraz poznać blogi i posty biorące udział w projekcie, zapraszam do pierwszego posta KLIK. Do udziału zapraszam wszystkich chętnych, tych doświadczonych i tych nie czujących się jeszcze swobodnie w blogowym świecie, kreatywnych i tych, którzy dopiero się tego uczą na nowo (szkoła w wielu z nas niestety zabiła kreatywność, robimy teraz wszystko, by ją pobudzić na nowo!). Postaram się zrobić wszystko, żeby projekt był inspirujący i ciekawy, już po zamieszczanych na blogach, biorących udział w wyzwaniu, postach widać ogrom radości, weny twórczej i niczym nieskrępowanej wyobraźni, które ze sobą niesie.


Tak naprawdę podróż do krainy Babiego lata zaczęłyśmy od kilku spacerów po lesie. Chciałam Tosi pokazać jak wyglądają pajęczyny, że się czepiają ubrań i rąk, a czasem twarzy. Szukałyśmy także liści, szyszek, orzechów i żołędzi, które dla mnie od zawsze były symbolami zabaw schyłku września.







Mając już spore podstawy i mnóstwo przewędrowanych, jesiennych szlaków, mogłyśmy przystąpić do zabaw domowych. Na pierwszy ogień poszło pudełko sensoryczne z pewną modyfikacją, specjalnie w ramach projektu. Modyfikacja stanowiła dla Myszki spore utrudnienie, by dorwać się do jesiennych skarbów, ale i mnóstwo radości z przedzierania się przez sznurki. Dzięki temu Tosia dowiedziała się jak ciężko przedrzeć się przez pajęczą sieć, pierwsza ważna rzecz o pajęczynie odhaczona.
Co zatem wymyśliła okrutna matka? Ano wyciągnęła z głębin magazynu skrzynkę z ażurowymi ściankami, chwyciła za szpagat i nożyce, po czym przystąpiła do konstruowania pajęczej sieci.





Wyszło niczego sobie, ale zawiązując kolejne pęczki, zaczęłam doceniać ile pracy wkłada pająk w stworzenie swojej pięknej pułapki. Tosia towarzyszyła mi twardo od początku do końca, z małą przerwą na przebranie się z mokrych ubrań... Nie pytajcie.
Następnie z niemałym trudem, wcisnęłam wszystkie znalezione w lesie i w kuchennym koszyku skarby do skrzynki pod pajęczyny. Poza upolowanymi w lesie liśćmi wrzuciłam jeszcze kilka szyszek i orzechów oraz upolowaną na podwórku pustą muszlę ślimaka. Do tego dwie gruszki i dwa jabłka oraz miseczkę rodzynek i słonecznika (zarówno suszenie winogron, jak i skubanie słonecznika są dla mnie nieodłączną częścią Babiego lata). W skrzynce znalazło się więc nasze drugie śniadanie, niech Was zatem nie dziwi to, jak mocno dopingowałam Myszę, żeby udało jej się wyciągnąć ze skrzynki coś dobrego!





Nie pozostało nam nic innego jak wypróbować stworzone dzieło, co było o tyle trudne, że wokół nas nieustannie brykał Cynamon, domagając się wyciągnięcia ze skrzynki kolejnych szyszek.





















Na koniec nasze zdobycze skonsumowałyśmy wspólnie, w ramach drugiego śniadania, po tak ciężkiej pracy, smakowało wyśmienicie! Z resztą na zdjęciach widać tę ekstazę na twarzy w czasie smakowania (nie to nie jest przysypianie przy posiłku :P ).






Postanowiłam też przybliżyć Tosi nieco zasadę działania pajęczyny, dlatego rozkleiłam w drzwiach wejściowych do pokoju pajęczynę z taśmy klejącej, w którą łapałyśmy piórkowe muchy. Przy okazji można ze starszakami poćwiczyć logopedycznie przedmuchiwanie piórek przez pajęczynę tak, żeby nie wpadły w nią. Tosię ten sposób nie przekonał, wolała zdecydowanie po prostu przykleić piórkowe muchy własnoręcznie, żeby czasem nie przemknęły przez szpary w pajęczynie. Dzięki tej zabawie, młoda adeptka entomologii dowiedziała się jak lepka jest pajęczyna i kolejna lekcja za nami.












Świetną zabawą było też przechodzenie pod pajęczyną, żeby w nią nie wpaść. Myślę, że pokusimy się też o rozklejenie pajęczyny w korytarzu i mały pajęczy tor przeszkód, ale musimy poczekać aż babcia nie będzie widzieć co robimy ;)





W zabawie wziął też udział tata, bo Tosi się nie odmawia :)


A na koniec mama zdjęła pajęczynę całą sobą (szkoda, że nie miałam jak zrobić zdjęcia swojej oblepionej osoby), po czym zwinęła ją w efektowny kokon i podarowała córce, by ta przykleiła ją gdzie tylko będzie chciała.


A na koniec coś specjalnego. Napisałam opowiadanie o Babim lecie i cieple, łącząc w ten sposób swój projekt z projektem Bajki przy kominku, stworzonym przez Monikę z bloga Były sobie świnki trzy. Projekt jest naprawdę piękny i zbiera w jednym miejscu przeurocze, ciepłe historie.
Bohaterką mojej bajki jest mała Inka, mieszkająca w Dolinie Jesieni. Dziewczynka jest bystra i ciekawska, ale też w gorącej wodzie kompana, przez co czasem wpada w kłopoty, tak jak i tym razem. Z bajki o Ince i Babim lecie Tosia dowiedziała się, co się dzieje kiedy mucha wpadnie w pajęczą sieć. Niestety w związku ze sporym natłokiem zajęć, nie dałyśmy już rady stworzyć naszego własnego kokonu z muchą w środku, ale nadrobimy już poza projektem. W każdym razie zapraszam do lektury naszej bajki!


 
Inka z Doliny Jesieni


Babie lato

Inka najbardziej lubiła te dni w roku, w których ciepło mieszało się z chłodem. Lubiła chmury i wyglądające zza nich słońce. Lubiła wiatr tarmoszący włosy i błotniste kałuże, w których znikały jej czerwone kalosze.
Mama powiedziała jej, że ten czas w roku nazywany jest Babim latem, bo łąkę za miasteczkiem, obsypywały wtedy srebrzyste pajęcze nici, na których nie raz perliły się krople rosy, jak paciorki w naszyjniku babci. Inka często chadzała w tamte okolice i podziwiała małe dzieła sztuki stworzone przez naturę. Lubiła muskać palcami delikatne nitki, ale zawsze uważała, żeby ich nie zerwać. Promienie ciepłego słońca i wiatr sprawiały, że niektóre krzaczki wyglądały jak ubrane w białe suknie panny młode, idące przez łąkę do kościoła.
W taki właśnie wrześniowy dzień, Inka zerwała się wcześnie rano, obudzona przyjemnym ciepełkiem głaszczącym ją po twarzy. To słońce witało się z nią zaglądając przez okno. Ubrała się szybko w to, co miała pod ręką, chwyciła w locie kanapki przygotowane przez mamę i wybiegła z domu. Mama nie zdążyła powiedzieć nawet słowa. Często tak bywało w sobotnie poranki, taki ich mały rytuał. Tym razem jednak mama mocno się zmartwiła, bo choć słońce grzało mocno, to jednocześnie wiał zimny, jesienny wiatr, a dziewczynka nie zabrała ani kurtki, ani czapki, ani komina na szyję.

Inka biegła przez ulicę Klonową, na której mieszkali, przeskakiwała przez niskie, ozdobne płotki i biegła chodnikiem przed siebie, chwytając w płuca chłodne powietrze. Mijała opatulonych kurtkami i płaszczami sąsiadów, owiązane szalikami koleżanki ze szkoły i biegła dalej, a krótka spódniczka furkotała wokół jej nóg. Biegła na łąkę, gdzie chciała dziś poszukać skarbów Babiego Lata.


Poprzedniego dnia sporo rozmawiała z mamą na temat lata i jesieni, po tym jak w książce natrafiła na fragment opisujący właśnie cieniutkie niteczki Babiego lata. Mama wytłumaczyła jej, że to naprawdę bardzo niezwykły czas w roku, skrywający mnóstwo tajemnic i pięknych sekretów. Nigdy nie zastanawiała się nad tym aż tak bardzo, ale tego dnia postanowiła sobie, że zgłębi je wszystkie, pochwyci, przytuli i już nie wypuści.
Przebiegła przez miasteczko niczym huragan i wpadła na łąkę z prędkością małej wyścigówki, ledwo wyhamowała przed wielkim dębem, który od dekad rósł na samym jej środku i padła na lekko wilgotną trawę. Było bardzo wcześnie, poranna rosa najwidoczniej jeszcze nie wyschła. Ince to jednak zupełnie nie przeszkadzało.
Zerwała się z miejsca i zaczęła hasać między kępami żółknącej trawy. Zgarnęła garść żołędzi i pobiegła bliżej lasu, gdzie rósł wielki kasztanowiec, a kawałek dalej leszczyna i orzech włoski. Spod każdego z tych drzew skubnęła po trochu ich owoców i wsypała je wszystkie razem do uniesionej spódniczki, jak do koszyczka.

Ukryła się za pniem starego dębu i wysypała wszystkie skarby na wymoszczoną wcześniej trawę. Cała była już lekko przemoczona i umorusana, ale za to bardzo zadowolona ze zdobyczy. Ułożyła z orzechów zgrabny stosik i rozejrzała się za czymś, w co mogłaby je włożyć, żeby zanieść do domu. Nie znalazła niczego, ale jej uwagę zwrócił krzak, cały oplątany białą pajęczyną. Podpełzła nieco bliżej i poszukała wzrokiem pająka. Był tam, krył się między liśćmi, wielki i brązowy jak kora drzewa, z włochatymi nogami i wyłupiastymi oczami. Czekał cierpliwie, aż w jego pajęczynę wpadnie jakaś smakowita zdobycz. Inka z fascynacją zaczęła go obserwować, zapominając o orzechach, mokrej trawie, wietrze i w ogóle całym świecie.
Tkwiła pod dębem, ukryta między krzakami, przez ponad godzinę, z zapartym tchem patrząc jak jakaś niewielka muszka wpada w sieć, a po chwili znika w białym kokonie z pajęczej nici. Wiatr wzmagał się tymczasem coraz bardziej, przywiewając ciemne chmury, które zakryły jasne słońce. Dopiero kiedy wokół zrobiło się ciemno, a wiatr zaczął szarpać jej ubraniem i krzakiem, na którym siedział pająk, Inka zorientowała się, że jest jej przeraźliwie wręcz zimno. Upchnęła zdobyte na początku wyprawy orzechy po kieszeniach, skurczyła się, próbując zachować jak najwięcej ciepła i ruszyła pędem do domu.

Tym razem droga była trudniejsza, wiatr wiał jej prosto w twarz i nie pozwalał biec. Ulice w Dolinie Jesieni też były jakoś dziwnie puste. Z trudem przebrnęła przez ulicę Małego Dębu i Żółtych Liści, czując jak szczękają jej zęby i cała drży. Ziąb był tak przejmujący, jakby chciał ją pokąsać i zjeść. Była już naprawdę blisko domu, wkroczyła właśnie na ulicę Klonową, kiedy lunął deszcz. Momentalnie przemokła do suchej nitki i tak wpadła za drzwi domu.
Kiedy mama wyszła z kuchni, ujrzała swoją małą córeczkę siną z zimna, stojącą w ogromnej kałuży wody, z włosami oblepiającymi całą twarz i smutną miną mówiącą błagalnie „ratunku”. Mama zawsze wiedziała co należy zrobić. Szybko ściągnęła z dziewczynki mokre ubranie i dokładnie wytarła ją ręcznikiem. Potem założyły wspólnie suchy dres i na zziębnięte stopy Inki wcisnęły puchate skarpetki. Owinięta szczelnie w koc, zasiadła przed kominkiem, w którym radośnie palił się ogień.
Po chwili po domu rozniósł się cudowny zapach domowego ciasta, a mama wniosła tacę z kubkami parującej herbaty i ciastkami na pociechę.
- Na drugi raz pamiętaj malutka, że jesień bywa zwodnicza. Choć rano przez okno zagląda słońce, a twarz grzeją ciepłe promienie, to jednak szybko może zrobić się zimno. Jesienią musisz pamiętać, żeby mieć przy sobie czapkę i szalik, albo chociaż jakiś ciepły sweter czy kurtkę.
Po tych słowach mama pocałowała Inkę w czubek wystającego z koca noska i wgryzła się w pięknie pachnące, cynamonowe ciasteczko.


Zajrzycie na blog Był sobie świnki trzy... i poczytajcie bajki, jakie napisały inne blogerki, na pewno zrobi się Wam od nich cieplutko na sercu :)


Koniec psot!

4 komentarze:

  1. Piękna bajeczka o Ince i jeszcze ciekawszy pomysł na badanie pajęczyny, szczególnie ten z taśmą klejącą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh, przykleja się na długo :P Cieszę się, że bajeczka nie rozczarowała, choć bardzo prosta jest ^_^

      Usuń
  2. cudne pudełko! a ja będę miała wejście smoka z pajęczynowym tematem haha

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i nie mogę się już doczekać wejścia smoka :D

      Usuń

Będzie mi niezmiernie miło, jeśli podzielisz się swoimi refleksjami :)