Rozleniwione siedzimy sobie na słoneczku, mama czyta, a Tosia radośnie grzebie się w piasku, ale jak co dzień przychodzi pora na drzemkę, zaczyna się ziewanie, tarcie oczek i pokładanie na ławce. To znak, że dziecię trzeba zgarnąć pod pachę, szybko umyć i położyć spać. Kiedy Tosia wędruje po cudownej, kolorowej krainie bajkowych snów, mama szybciutko pisze posta. A dzisiaj będzie post książkowy, do którego zdjęcia cykaliśmy w czasie "budowy" piaskownicy, tata dzielnie zbijał dechy i stawiał daszek, a my z Tosią i ciocią zanurzyłyśmy się w pięknym świecie barw.
Pozycja według mnie bardzo ciekawa i w niestandardowy sposób bawiąca się w przedstawienie dzieciom kolorów, a przy okazji poruszająca temat tego, jak bardzo ważna w życiu jest przyjaźń.
Mamy zatem stadko zwierzątek, z których każde ma swój kolor, świnki są różowe, słonie szare i tak dalej, ale wśród nich znalazło się stworzonko nietuzinkowe, które własnego koloru nie ma. Kameleon, stwór który na cytrynie robi się żółty, we wrzosach fioletowy, a na ogonie tygrysa w paski.
Biedny kameleon marzył skrycie o tym, by doświadczyć niemożliwego, chciał wreszcie mieć swój prywatny, wyjątkowy kolor. Postanowił więc przysiąść na liściu, sądząc że jeśli posiedzi na nim dostatecznie długo, na stałe stanie się jak liść, zielony. Niestety przyszła jesień i liść, jak kameleon, zmienił kolor na żółty, a potem na czerwony, aż w końcu opadł z drzewa na ziemię, a razem z nim nieszczęśliwy kameleon.
Zima była mroczna i smutna, kameleon stał się czarny jak noc i tak przeczekał aż do wiosny. Wtedy to, brodząc w zielonej trawie, spotkał innego kameleona, który umorusał się w błotnistej ziemi. Opowiedział mu swoją historię i poczuł się tak dobrze w nowym towarzystwie, że nagle przestało mu przeszkadzać to, że zmieniał kolor, mógł być żółty jak jesienne liście, albo czerwony w białe kropki jak muchomor, ale najważniejsze było to, że obydwa kameleony były razem, szczęśliwe.
Piękna historia, prawda? W dodatku opatrzona ślicznymi ilustracjami, pastelowe kolory przykuwają wzrok i bardzo mojej Tosi przypasowały. Jest to jedna z niewielu książeczek, przy których Tosia jest w stanie w spokoju wysiedzieć, nie przewracając gwałtownie kartek i wysłuchać opowiadanej przez mamę historii (kolejną jest Mmmmm, o której na pewno też wam opowiem, ponieważ jest fantastyczną pozycją dla maluchów!). Sięga po nią często, zaczyna pierwsze próby wypowiedzenia słowa kameleon i z uporem maniaka pyta każdego kogo napotka na swojej drodze, jaki to jest kolor?
Wydanie jest bardzo ładne, twarde kartki pozwalają dziecku na swobodną zabawę, bez groźby podarcia czegoś czy zniszczenia. Bardzo podoba mi się też estetyka białego tła, bo pozwala lepiej skupić się maluchowi na kameleonie i jego kolorach. To coś w stylu Bardzo głodnej gąsienicy Erica Carle, o której na blogu już niedługo.
Polecamy gorąco, zarówno ja, jak i Tosia!
Świetna! Bardzo mi się podoba. :)
OdpowiedzUsuńMy już co prawda jesteśmy troszkę za duże na tę pozycję, ale mamy roczną kuzynkę i sądzę, że jej bardzo by się spodobała.
OdpowiedzUsuńRoczniak, o ile nie pożera wszystkich książek, a znam kilka takich egzemplarzy :D , powinien być zadowolony z takiego prezentu :)
UsuńBardzo głodna gąsienica była bardzo smakowita. Pożarłam ją ja, pożarła ją córka :) Pomysł genialny w swojej prostocie. Historia + kilka dziurek.
OdpowiedzUsuń"Własnego koloru" nie mamy i szkoda mi bardzo, że dopiero teraz dowiedziałam się o tej książeczce. Córka jest na nią już chyba za duża. Może doczeka się rodzeństwa, i wtedy zakupimy :)